
Od blisko 35 lat choruję na cukrzycę insulino zależną. Pierwsze lata choroby, jeszcze za czasów szkoły średniej, spowodowały spore podłamanie mojego zdrowia. Jednak dzięki własnej wytrwałości w długotrwałym procesie rehabilitacyjnym, stosowaniu się do zaleceń lekarzy prowadzących i zastosowaniu najnowszych metod leczenia udało mi się pogodzić niepełnosprawność z życiem codziennym i nauczyłem się z tym żyć. Po zabiegu usunięcia zaćmy obydwu oczu i ciągłego monitorowania dna oka uzyskałem poprawę widzenia otaczającego mnie świata.
I tak zrodziła się nowa pasja, czyli piesze wędrówki po górskich szlakach. Dokładnie 10 lat temu pierwszy raz udałem się zorganizowaną wycieczką w polskie Tatry do Doliny Pięciu Stawów i Morskiego Oka.
Wróćmy jednak do eskapady wspomnianej na początku. Dzień wcześniej spakowałem niezbędny bagaż do plecaka. Sprawdzenie zawartości saszetki z medykamentami jest podstawą każdej mojej wędrówki. Następnie przygotowuję kanapki i napoje na cały dzień. Pieczywo odważam, by mieć orientację w przelicznikach węglowodanowych spożywanych na trasie. Dodatkowo zabieram do saszetki przy pasku glukozę, glukagon w zastrzyku oraz kilka cukierków (najlepsze są krówki), by mieć je pod ręką w razie potrzeby. Przydatna też jest opaska na rękę, którą zawsze zakładam, z informacją o mojej dolegliwości. Poza odpowiednim ubiorem na drogę jak i dodatkowym w razie np. załamania pogody najważniejsze są dobre buty i skarpety. |
W trzyosobowym składzie, a mianowicie z kolegą Mirkiem i jego synem Damianem, bardzo wczesnym rankiem, wyruszyliśmy z domu w kierunku na Zakopane, przez Wadowice, Jordanów, Nowy Targ. Przez przejście graniczne w Jurgowie wjechaliśmy do Słowacji. Mieliśmy jechać drogą od granicy w kierunku na Tatrzańska Kotlinę, Spiską Białą i Kieżmark, by ominąć duże miasto Poprad, a dalej na Spiską Nową Wieś do celu naszej podróży w Podlesoku. Była to trasa zalecana w Internecie. Tak się jednak nie stało. Mirek, który kierował swoim wysłużonym 20 letnim cinquecento wymyślił sobie skrócenie czasu przejazdu i po około 22 km od granicy skręcił w Drogę Wolności prowadzącą do Tatrzańskiej Łomnicy i Szczyrbskiego Jeziora, by dalej lokalnymi drogami, jak najbardziej w linii prostej dojechać do Słowackiego Raju. Na tychże bocznych trasach pobłądziliśmy i straciliśmy dobrą godzinę. A całe to zamieszanie wynikło z jego przestarzałej mapy samochodowej, samej w sobie już wiekowej, wydanej jeszcze w latach 80 tych ub. stulecia, nie obejmującej mocno przebudowanych jak i nowych dróg.
Na poboczu Drogi Wolności zatrzymaliśmy się na chwilę, by posilić się i rozprostować nogi przed dalszą drogą. Moją pierwszą czynnością było sprawdzenie poziomu cukru, zjedzenie kanapki i podanie odpowiedniej dawki insuliny. Mirek przeglądał swoją pechową mapę i też wraz z synem posilali się. Po północnej stronie drogi majaczyły szczyty Tatr Wysokich spowitych chmurami. Dolne partie tej części gór nawiedził w listopadzie 2004r potężny huragan o niespotykanej sile, który został nazwany przez Słowaków VELKA KALAMITA. Trzygodzinny kataklizm osiągał maksymalne prędkości dochodzące do 230 km/h zamieniając ten wiekowy las ciągnący się wzdłuż Drogi Wolności w potworny krajobraz połamanych i poprzewracanych przez wichurę jak zapałki drzew. Zniszczony został pas o długości 50km i szerokości 2,5km od okolic Podbańskiej, przez Szczyrbskie Jezioro, Wyżnie Hagi, Smokowce, Tatrzańską Łomnicę aż po Tatrzańską Kotlinę. Górna, północna granica strefy zniszczeń przebiegała w rejonie poziomicy 1200m, a południowa pokrywała się z granicą Tatrzańskiego Parku Narodowego. Zdewastowany teren obejmował 14000 ha powierzchni terenu. To tak jakby co piąte drzewo z ogólnego stanu parku obydwu krajów zostało zniszczone. Na wiatrołomach pozostałych po kalamicie z 19 listopada, latem następnego roku, wybuchło wiele pożarów, które pogłębiły skalę zniszczeń. W sumie zostało odnotowanych 12 takich pożarów. Las rośnie powoli i trzeba dużo czasu, by wrócił do dawnego wyglądu. Niemym świadkiem tamtych przerażających dni pozostały jedynie pojedyncze, opalone częściowo jak i z połamanymi czubami, okazy modrzewia i sosen, które mają bardziej odporny system korzeniowy na wykroty w porównaniu z pospolitym świerkiem.
Po 20 minutach przerwy ruszyliśmy dalej. Chcąc, nie chcąc trafiliśmy do Popradu. Pytając się co chwilę miejscowych o drogę oraz przebijając się przez to miasto dotarliśmy w końcu do celu naszej wycieczki.
Na parkingu w Podlesoku (548 m.n.p.m.) byliśmy po godzinie dziesiątej rano. Na krótkiej przerwie dokonałem pomiaru glukozy i zjadłem następną kanapkę a insulinę zmniejszyłem z uwagi na czekający nas kilkugodzinny marsz. Tu zostałem nazwany przez Mirka - Rambo po regeneracji - z uwagi chyba na olbrzymią metamorfozę mojego zdrowia i duży plecak, który dźwigałem na barkach. Lubił żartować i kręcić krótkie filmiki z trasy, a ja starałem się mu odpłacić tym samym, tworząc przy tym wspólną, wesołą zabawę.


Takich osobliwości jak Mnichowa Dziura jest tu wiele, gdyż woda z łatwością rzeźbi w wapiennej skale przeróżne formy. Najbardziej znaną jest Dobszyńska Jaskinia Lodowa, od 2000 roku wpisana na listę światowego dziedzictwa przyrody. Najdłuższą natomiast jest Jaskinia Strateńska o długości ponad 20km. I tak dochodzimy do Retazowego Mostu (Bratysławski Most) czyli pierwszej, wiszącej kładki prowadzącej na drugą stronę rzeki. Tu napotykamy na słowacką młodzież, która korzystając z chwili słońca odpoczywała na płaskim choć kamienistym w tym miejscu zakolu potoku. W wapiennej skale na zakręcie Hornadu zaobserwowałem charakterystyczne dziury przypominające olbrzymią czaszkę z oczodołami tworzącą nieregularny kształt.
Po drugiej stronie przełomu wchodzimy na kolejne stopnie Nad Wiecznym Deszczem, bo tu woda ciągle spływa po skałach. Z następnej tablicy edukacyjnej mijanej po drodze czytamy o Wilczej Dolinie. Bogato porośnięty tu brzeg z jodłą białą, jaworem górskim, bukiem leśnym oraz świerkiem zwyczajnym, a także licznymi krzewami, paprociami i mchami tworzą leśną strukturę pierwotną. Las rośnie tu tak jak wytworzyła go przyroda, bez udziału człowieka. Jednak dzika roślinność pierwotna została naruszona przez Wielką Kalamitę z 2004 roku, powodując ogromne zniszczenia.


Z tablicy edukacyjnej dowiadujemy się, że ujście klasztornej doliny, którą podążamy jest na wysokości 520 m n.p.m. a najwyższy punkt ma 744 m n.p.m. Przewyższenie terenu na długości 1,5 km wynosi 224m, które powinniśmy pokonać po niecałej godzinie marszu. Na trasie są liczne wodospady, z których największy Antona Straka ma 13m, a Wodospad Odkrywców -11,5 m wysokości.
Poruszamy się po dnie potoku wykorzystując płaskie kamienie i drewniane stupaczki. Strumyk tworzący "roklinę", czyli wąwóz, jest niewielki ale po większych opadach deszczu robi się tu naprawdę mokro i nie pomogą nawet najlepsze, nieprzemakalne buty. Umilając sobie przejście zaczęliśmy nucić tekst piosenki harcerskiej o stokrotce: Gdzie strumyk płynie z wolna, rozsiewa zioła maj…
Przejdź do drugiej części reportażu (kliknij tutaj).


Leszek Bartołd
l.bartold@wp.pl