Od 1975 r. biorę insulinę. Startowałam w czasach, gdy kupno sterylizatora graniczyło z cudem. Igły były tępe i grube. Ale nie dawałam się. Po wyjściu ze szpitala, z ustawioną dawką insuliny pojechałam na wycieczkę autokarową. Pierwszy zastrzyk poza szpitalem robiłam sobie w lesie. Później przyszedł czas na paratus. Nikt już chyba nawet nie pamięta co to było za urządzenie. Nie trzeba było sterylizować po jednokrotnym użyciu strzykawek i igieł. A później to już zupełna Ameryka - strzykawki jednorazowe - używane do czasu zupełnego stępienia igły. Ale za to jaka swoboda. Można było wyjeżdżać. Z jednorazówkami przeszłam Bieszczady, Beskidy, Sudety, jeździłam za granicę ciesząc się, że są "tępe jednorazówki". Piszę to, by powiedzieć, że nie ważne są "trudności techniczne"- ważne żeby nam się chciało chcieć.
Pozdrawiam wszystkich - Ewka

Stare dzieje....
Nieomal popłakałam się, oglądając na zdjęciach stary sprzęt - strzykawki. Znam to, zachorowałam w 1958 r. i oprócz ciężkiej, metalowej strzykawki i tępych igieł, które się co chwila zapychały (od ich "odpychania" był drucik, a zapychały się dlatego, że ta ciecz zwana insuliną była z zawartością różnych pływających strzępków jakby waty, czarnych opiłków).
Najgorzej było, jak mi się udało w wielkich bólach wbić igłę, a wstrzyknąć insuliny nie mogłam, bo igła się zapchała... A krew badało się w miejskim laboratorium raz na miesiąc. Nikt z nas nie wie jakie miała cukry... Kochani młodzi cukrzycy, dzisiaj ta choroba (w porównaniu z moimi czasami) to pestka - PENY, GLUKOMETRY RÓŻNEJ MAŚCI, POMPY INSULINOWE, ILEŚ RODZAJÓW INSULIN itd.- proszę nie narzekajcie, z nią da się żyć (ja żyje już 48 lat), a pocieszeniem jest to, że nie upośledza nas ani umysłowo, ani fizycznie, jedynie ogranicza pewne rzeczy na talerzu (słodkie i tłuste), ale przecież to nie ogranicza nas w cieszeniu się życiem i braniu z niego co najlepsze, bo te cukierki i ciastka to nie najważniejsze w życiu.
M.N.

Miałem sen
Jestem cukrzykiem od 25 lat. Od samego początku na insulinie. Pierwsze 15 lat wstrzykiwałem insulinę raz dziennie, a były to jeszcze tzw. CHOS-y, ostatnie lata biorę zastrzyki dwa razy dziennie (PEN - Humulin M-3 30/70). Pamiętam, jak na początku choroby Pani doktor (Niezwykle miła, spokojna, cierpliwa Kobieta - chciałoby się powiedzieć od Boga dana Pani Doktor Elżbieta), opowiadała mi o wielkim postępie w leczeniu cukrzycy tj. insulinach o przedłużonym działaniu . I co to się stało, że my cukrzycy musimy się kłuć kilka razy dziennie. Każdy cukierek wie jak mu to wielokrotne wstrzykiwanie komplikuje życie i niech mi nikt nie opowiada, że to nieprawda. Mnie też to proponowano, ale się nie zgodziłem. Przecież stosuję insuliny o przedłużonym działaniu, które pokrywają całodobowe zapotrzebowanie mojego organizmu na insulinę.
Zastanówcie się Kochane Cukierki, czemu i komu ma to służyć!. Tłumaczy się nam, że takie wielokrotne wstrzykiwanie jest lepsze, imituje działanie trzustki, ona też wytwarza insulinę wtedy, gdy dostanie informacje od organizmu, że coś zjedliśmy. A ostatnio miałem sen, śnił mi się południowokoreański naukowiec Pan Hwang Wu-Suk, że dostał propozycję nie do odrzucenia od tych co to produkują leki i chcą nasz leczyć a nie wyleczyć?. Ten człowiek miał osiągnięcia naukowe, sklonował psa, sklonował komórki macierzyste dopasowane do konkretnych pacjentów. A więc...? Musimy zacząć pisać, mówić o tych sprawach w naszym środowisku cukrzyków, bo niektóre działania tzw. firm farmaceutycznych są co najmniej podejrzane, niemal codziennie informuje nas o tym prasa czy inne media. Widzimy to sami pod gabinetami lekarskimi. Może te słowa, tu napisane, poruszą sumienia, może?
Anek





















Masz swoją opinię na ten temat? Tu jest miejsce, gdzie możesz ją wyrazić! Pisz, komentuj i dyskutuj. Pamiętaj o tym, że nie będą tolerowane niecenzuralne wypowiedzi i wulgaryzmy.






