Cześć Wszystkim,
Mam 27 lat i choruje na cukrzyce typu I od października 2004, czyli stosunkowo niedługo.
Wiadomość o chorobie spadła na mnie jak grom z jasnego nieba, nikt w rodzinie nie miał i nie ma cukrzycy a moja wiedza na temat tej choroby ograniczała się do tego, że ma ona coś wspólnego z cukrem i nic ponad to. Niecałe 2 miesiące przed diagnozą miałam wzmożone pragnienie i co za tym idzie bardzo często musiałam chodzić za potrzebą. Ogólnie czułam się dobrze, nie byłam senna ani zmęczona bardziej niż zwykle. Pod koniec tych dwóch miesięcy częste chodzenie do toalety było już na prawdę upierdliwe i męczące. Z rana budziłam się z taką suchością w buzi, że dziąsła miałam prawie popękane a język stawał mi kołkiem w gardle. Coraz więcej jadłam a przy tym chudłam….. co akurat mi się podobało :-) ale zaczęłam się zastanawiać co się właściwie ze mną dzieje. Najpierw myślałam, że może idzie jesień i przesilenie….. że brakuje mi witamin i inne takie. Do tego można dodać stres, bo akurat szukałam pracy.
Po namowach mamy w końcu postanowiłam iść do lekarza, żeby zrobił mi jakieś badania, dal mi witaminy i już. No i poszłam do internisty…. to był dokładnie 9 październik 2004 (sobota)…. opowiedziałam, co mi jest a lekarz od razu poprosił pielęgniarkę o zbadanie mi poziomu cukru..... było ponad 500…. pielęgniarka myślała ze glukometr się zepsuł….. zrobiła drugi raz….. wynik ten sam. Lekarz powiedział, że mam szczęście, bo właśnie dziś ma dyżur diabetolog i żebym do niego zaraz poszła. I tam z marszu dostałam skierowanie do Szpitala Bródnowskiego na oddział diabetologiczny. Ja w ryk….. że nie mogę iść do szpitala…że właśnie znalazłam prace i nie mogę iść na żadne zwolnienie. Moja mama, bo była wtedy ze mną, patrzyła na lekarza z niedowierzaniem, co za głupoty opowiada o jej córce. Co i rusz patrzyłyśmy na siebie i miałyśmy wrażenie, że zaraz ktoś wyskoczy zza drzwi i powie "jesteście w ukrytej kamerze", tak bardzo było to dla nas nierealne. Lekarz powiedział mi, że mogę zapaść w śpiączkę i że nie mam innego wyboru tylko iść do szpitala…… powiedział mi również, że spędzę tam pewnie około 2 tygodni, to ja znów w histerie….. jakie 2 tygodnie???? ja do pracy w poniedziałek musze iść!!!
No i tak się zaczęło.
Bardzo niechętnie i mając jeszcze cały czas nadzieję, że to jakaś pomyłka, poszłam do szpitala jeszcze tego samego dnia, a tam od razu na dzień dobry – zastrzyk insuliny…… i suchość w ustach i "język-kołek" jak ręką odjął, potem podłączyli mnie do 2 kroplówek, bo się odwodniłam. Faktycznie od razu lepiej się poczułam, ale perspektywa leżenia w szpitalu przez 2 tygodnie nie dawała mi spokoju. Może to dziwnie zabrzmi, ale bardziej się przejmowałam nową pracą a raczej żeby jej nie stracić, a nie tym, że zachorowałam na nieuleczalną chorobę. Najgorsze dla mnie było wtedy patrzeć na twarz mojej mamy, była przerażona i nie wiedziała, co się ze mną dzieje, co mi jest i co teraz będzie. Na moich oczach postarzała się z 5 lat. Może to znów zabrzmi dziwnie, ale bardziej bałam się o moja mamę niż o siebie, wiedziałam, że ja jakoś sobie dam radę, ale jak ona się z tym pogodzi??? Starałam się nie pokazywać przy niej tego ogromnego strachu i niepewności, jaką wtedy czułam. Wokół mnie sami chorzy ludzie, mężczyźni z amputowanymi nogami, kobiety wysuszone na wiór a to wszystko przez cukrzyce. Obok oddziału dla diabetyków był oddział chorób wewnętrznych a tam co chwile ktoś umierał, istny horror.
Jak już mówiłam była sobota jak trafiłam do szpitala więc do jakichkolwiek badań musiałam czekać do poniedziałku….. wiec w moim mniemaniu już 2 dni miałam "w plecy". Od pielęgniarek dostałam tony materiałów informacyjnych o cukrzycy, które chłonęłam jak gąbka, chciałam jak najwięcej w jak najkrótszym czasie się o tej chorobie dowiedzieć i wyjść ze szpitala. Trafiłam na fantastyczne pielęgniarki, zajęły się mną naprawdę rewelacyjnie, koleżanki – 3 panie w wieku 60-70 lat :-) – z pokoju też mi ogromnie pomogły. Z tego miejsca chciałabym im bardzo za wszystko podziękować. Ogromne podziękowania należą się również profesorowi Tatoń, dzięki któremu w szpitalu spędziłam tylko 1 tydzień a nie 2. Dziękuje mu również za to, że porozmawiał z moją mamą i nieco ją uspokoił. Na wielokrotnie stawiane mu pytanie "czy to już tak do końca życia?, czy jej córka będzie się musiała kuć cały czas?" odpowiadał mojej mamie, że na pewno nie, że na pewno medycyna coś niedługo wymyśli. W sumie tak niekonkretna odpowiedź a taka podbudowująca. Jeszcze raz bardzo dziękuję Panie Profesorze!!!
No i wyszłam ze szpitala, po tygodniu nieobecności w nowej pracy wróciłam i wszystko jakoś wróciło do normy. W sumie moje życie aż tak bardzo się nie zmieniło, nadal chodzę na basen, jeżdżę na rowerze, jem praktycznie to samo, bo zawsze uważałam na to co jem, jedyne co, to faktycznie ograniczam słodycze. Oczywiście jem teraz częściej, bo 6 razy dziennie no i oczywiście muszę badać poziom cukru i robić sobie zastrzyki (4 razy dziennie) ale jakoś sobie radzę. Wyniki jak na razie mam całkiem niezłe i już się chyba przyzwyczaiłam do mojej nowej przyjaciółki cukrzycy :-).
Jak byście chcieli pogadać……. mizagis@gazeta.pl
Pozdrawiam wszystkich i trzymajcie się!!!!
Iza