Wydawało się, że to zwykłe przemęczenie spowodowane bólem zęba. No, ale nareszcie Jurek usunął tego zęba. Teraz już ból nie będzie Mu dokuczać. Myślał, że nareszcie będzie miał spokój. Tyle tabletek ile zjadł podczas tego bólu, no i dodatkowo te na serce sprawiły, iż chodził jak otępiały. - Było minęło. Jeszcze tylko trzeba było "przepłukać" organizm po nich. Jurek jakoś stracił apetyt, ale pragnienie miał coraz większe, z dnia na dzień większe. Zdarzało się tak, że przez 8 godzin potrafił wypić 5 litrowy baniaczek, a zakupy polegały przede wszystkim na kupowaniu napoi.
W dwa tygodnie po wyrwaniu zęba Jego stan zdrowia nie poprawiał się. A wręcz przeciwnie. Stał się jakiś taki ospały, miał podkrążone oczy, no i schudł. Dużo schudł. Wreszcie wygoniłam Go do lekarza. Lekarz popatrzył na niego i ........ ucieszył się, że Jurek tak "ładnie" schudł. Jurek opowiedział lekarzowi o swoich problemach: o tym, że jest taki osłabiony, o tym że dużo pije, o tym że przy oddawaniu moczu piecze go. Pan doktor stwierdził, że to jest najprawdopodobniej PRZEMĘCZENIE, kazał zrobić Jurkowi wyniki moczu i krwi (ze szczególnym uwzględnieniem choroby zawałowej, którą Jurek przebył 5 lat temu) i ... pokazać się za tydzień.
To było we wtorek.
W środę Jurek zebrał wszystkie siły i pojechał zrobić badania. Stać Go było tylko na tyle. Cały dzień już przeleżał w łóżku. Jego aktywność przejawiała się tylko w piciu wody i wychodzeniu do łazienki. W piątek odebrałam wyniki. Było już po 15.00 więc poprosiłam panią wydającą wyniki, aby zerknęła czy są dobre. Pani - jak można było się spodziewać - nie raczyła nawet zerknąć i zaleciła udać się do lekarza rodzinnego! Tknięta jakimś złym przeczuciem sama w domu zaczęłam wertować książki, aby porównać wyniki. Były tragiczne!!!! Najgorsze było to, że ryzyko zawału zmniejszyło się u Jurka do 7%. Nie wiem czy przeżyłby drugi zawał.
Z samego rana, w sobotę pojechałam do przychodni, do lekarza dyżurnego.
Z płaczem (bo już mi nerwy puściły) poprosiłam aby lekarka skonsultowała wyniki, bo Jurek jest w tragicznym stanie, a ja nie wiem co robić.
Lekarka rzuciła wzrokiem na wyniki i skomentowała: "przecież to ewidentna cukrzyca". Spytała się mnie jeszcze tylko czy mogę dowieźć Jurka na oddział.
Nie wiedziałam jak Jurek na to zareaguje, ale odważyłam się i po przyjeździe do domu opowiedziałam Mu co zrobiłam i że musi pakować się do szpitala.
Popatrzył na mnie jakimś takim dziwnym - półprzytomnym wzrokiem i na szczęście zgodził się pojechać. Okazało się, że przywiozłam Go w "ostatniej chwili". Jeszcze trochę a usnął by na śpiączkę. Po przyjeździe do szpitala od razu podłączono Mu ze 3 kroplówki, a na dodatek jeszcze insulinę.
Już od 3 miesięcy wiemy, że Jurek ma cukrzycę typu II, ale ja na wspomnienie tamtego piątku i soboty dostaję "gęsiej skórki" i wspominam jako horror, który się wydarzył, ale był tak straszny, że aż nieprawdziwy.
Teraz - z perspektywy czasu - zastanawiam się nad tym, czy to prawda, że cukrzyca jest tak znaną i powszechną chorobą? Zastanawiam się też czy na studiach medycznych w ogóle uczą co to jest cukrzyca i jakie sa jej objawy, skoro lekarz z wieloletnim stażem potrafił "wypuścić" człowieka z prawie śpiączką?
Jedno jest pewne - mam żal, ale do kogo?.....................
Nina