Z racji jubileuszu do udziału w zlocie zaproszeni zostali przedstawiciele władz szczebla centralnego PTTK, a także reprezentanci poszczególnych kół oraz klubów wraz z kierownictwem Oddziału. Nie zabrakło też włodarzy hoteli oraz schronisk PTTK-u. Od soboty byli oni gośćmi tutejszego schroniska. Honorowy patronat niedzielnych uroczystości objął Biskup Diecezji Bielsko-Żywieckiej Roman Pindel.
Udaliśmy się w kierunku Żywca, a następnie kierując się na Korbielów, po około godzinnej jeździe, dojechaliśmy do Sopotni Wielkiej. Jest to miejscowość powiatu żywieckiego w gminie Jeleśnia. Tutaj w osadzie Ryszkówki zaczyna się zielony szlak na Pilsko (1557 m n.p.m.). Lokalna droga stała się dosyć wąska i nasz duży autobus był zmuszony podjechać trochę wyżej. Dopiero przy prywatnej stadninie koni udało się nam bezpiecznie zawrócić na miejsce startu.
Po drodze, w centrum Sopotni minęliśmy kilka wodospadów, z których najokazalszy to pomnik przyrody o wysokości 12m. Jest zarazem największym w polskich Beskidach wodogrzmotem. Kaskadę, w swej środkowej części biegu, tworzy potok górski o tej samej nazwie, co miejscowość, przez którą przepływa. Spływa on ze zboczy masywu Romanki i Rysianki oraz stanowi dopływ Koszarawy.
Pierwsze wzmianki historyczne z XVII wieku, mówiące o tej wsi, donoszą jakoby sam król Jan Kazimierz, w drodze do Wiednia, miał raczyć się wodą z przepływającego przez Sopotnię strumienia. Będąca po drodze Stara Karczma w Jeleśni, była z kolei częstym miejscem odpoczynku kupców, podążających na Wiedeń oraz południe Europy. Dodając do historii osady jej nazwę, to może ona wywodzić się od Spadu Wody, czyli od Wodospadu będącego największą jej atrakcją. Na uwagę zasługuje też działający tu klub astronomiczny o nazwie Stowarzyszenie POLARIS-OPP, którego gościem w listopadzie 2008 roku był amerykański astronom polskiego pochodzenia George Zamka.
Szkoda tylko, że na chwilę nie zatrzymaliśmy się przy wodospadach, których jeszcze nie widziałem. Na pewno będzie jeszcze takowa możliwość z okazji corocznych, wiosennych spotkań na Pilsku. Na szczyt docelowy można stąd zacząć wędrówkę żółtym szlakiem przez Przełęcz Przysłopy (847m), lub też podejść jednokilometrowy odcinek drogą do góry, do startu zielonej perci. Około godz. 8 rano rozpoczęliśmy naszą majówkę. Zaczęła się nieciekawie, gdyż ze względu na burzę, która przeszła w minione, sobotnie popołudnie, podejście zrobiło się mokre i błotniste. Trzeba było manewrować pomiędzy cieknącą wodą i rozmokłym miejscami gruntem, wybierając suchsze odcinki. Stąpając po kamieniach i wystających korzeniach mozolnie wspinaliśmy się do góry, uważając przy tym, by jak najmniej zamoczyć buty. A to przecież początek naszej trasy. Suche obuwie i stopy to komfort dalszego, długiego maszerowania. Źle by się stało, gdybyśmy na starcie je przemoczyli. Mokry odcinek nie trwał zbyt długo i po chwili było już zdecydowanie lepiej. Pokonując niesprzyjającą wędrówkom część trasy, weszliśmy w wyżej położone partie lasu. Orzeźwiające po deszczu powietrze ułatwiało eskapadę. Na większym podejściu grupa momentalnie się porozrywała. Szybsi porwali do przodu, jak to zwykle bywa, a maruderzy pozostali z tyłu, idąc własnym, wolniejszym tempem. Nie chodzi tu przecież o współzawodnictwo, czy rywalizację na trasie, kto szybciej i prędzej, lecz o samo uczestnictwo w zlocie i wspólną wędrówkę.
Przed rozpoczęciem marszu w górę szlaku, zaraz po wyjściu z autobusu, zmierzyłem poziom cukru i wyciągnąłem pierwszą bułkę celem pozyskania nowej energii dla mięśni nóg, tak potrzebnej do dłuższej wędrówki. Niezbędna też była niewielka dawka insuliny posiłkowej, odpowiednio dopasowana do czekającego mnie wysiłku. Ona to zapewnia organizmowi właściwe zagospodarowanie trawionych węglowodanów. Tak w skrócie można opisać rolę hormonu, jakim jest insulina, której nie produkuje moja trzustka. Dlatego też od ponad 30 lat zmuszony jestem na podskórne podawanie jej przy użyciu specjalnych wstrzykiwaczy - piór insulinowych, potocznie zwanych penami (z ang. pen - pióro). |
Na początku mojej "słodkiej kariery", gdy w Polsce praktycznie nic nie było (okres stanu wojennego), miałem do dyspozycji tylko szklane strzykawki z metalowymi igłami, służące do robienia zastrzyków insulinowych. Aby mogły być one wielokrotnie używane, co kilka dni gotowałem je w elektrycznym sterylizatorze, który na tamte czasy był szczytem marzeń (praktycznie nieosiągalny). Trzymam go jeszcze w domu na pamiątkę minionej, trudnej dla wszystkich wówczas Polaków epoki. Dzięki ogromnemu postępowi medycznemu (peny, glukometry osobiste, nowoczesne insuliny, czy chociażby pompy insulinowe dla bardziej zamożnych) mogę obecnie swobodniej się poruszać i realizować własną pasję.
Dość już może historii rodem z PRL-u. Wracajmy na szlak. Czołówka mi "odleciała", a ja gdzieś w środku podążałem za nimi. Po godzinnym podejściu, dosyć monotonnym i niezbyt ciekawym traktem do góry, mieszany las zaczął się przerzedzać i ustępował miejsca wyniosłym świerkom. Porastają one zbocza góry Uszczawne Wyżne. Ciekawostką przyrodniczą okalającego szczyt lasu są lęgowiska największego z europejskich kuraków, czyli głuszca, a także cietrzewia. Charakterystyczne, niezbyt donośne odgłosy głuszców składają się z czterech elementów, a mianowicie z klapania, trelowania, korkowania i szlifowania. W całości stanowią ich pieśń godową. Zagrożone wyginięciem w Polsce kuraki są objęte ścisłą ochroną. Na naszym terenie, a mianowicie w Jaworzynce, (Beskid Śląski) istnieje jeden z trzech ośrodków hodowli i odbudowy populacji tych ptaków, prowadzony przez Nadleśnictwo Wisła.
Perć powoli nabierała kształtu rozgiętej podkowy, która to od strony zachodniej otacza szczyt Gawory (1145m). Grzbietowe wzniesienie oddziela dolinę potoku Buczynka, spływającego do Korbielowa, od doliny roztoki Sopotnia. Po prawej stronie szlaku ukazały się nam zabudowania osady Na Skałce, czy też Walęgówka, rozłożone nad wymienioną powyżej drugą strugą i leżące jeszcze w obrębie wsi Sopotnia.
Na rozwidleniu Uszczawne (951m), kilka minut po godz. dziewiątej, po pokonaniu 4,8 kilometrowego odcinka od startu, doszedłem do jednej z grup czołowych, która zatrzymała się na dłuższą przerwę. Wykorzystałem i ja ten moment na postój. Obowiązkowy pomiar cukru i można zjeść kolejną kanapkę. Kwadrans wystarczył na odpoczynek i można było ruszyć dalej. Najdłuższy odcinek był już za nami. Przy rogaczu tras, poniżej południowych zboczy szczytu Uszczawne Wyżne, zwanego inaczej Gawory, nasz szlak schodzi się z czarnym, biegnącym od wcześniej wspomnianej Przełęczy Przysłopy. Do Hali Miziowej pozostał nam 2,1 kilometrowy odcinek.
By nie dochodzić do schroniska postanowiłem wydłużyć czas przejścia, zahaczając o pobliską Halę Cebulową i dalej dojść polsko-słowacką granicą na szczyt Pilska. Była to propozycja kol Marcina. Biorąc pod uwagę fakt sporego zapasu czasowego do godz. 12.00 , o której to z okazji jubileuszu Oddziału miała odbyć się msza święta, była to bardzo ciekawa oferta. Dodatkowym aspektem nowej trasy był fakt, że już raz podchodziłem spod schroniska czarnym szlakiem wiodącym do góry. Poznanie nowego podejścia było mi jak najbardziej na rękę.
Posileni nową energią o 9.30 ruszyliśmy dalej. Po kilku minutach marszu wchodzimy na rozległą Halę Górową, po lewej stronie perci i Halę Jodłowcową po jej prawej stronie. Na tej pierwszej ma swoje miejsce bardzo dobrze prosperująca, czynna od czerwca do września, baza namiotowa (1134m), prowadzona od 1985 roku przez Studenckie Koło Przewodników Beskidzkich w Katowicach. Mijamy po drodze Buczynkę zwaną inaczej Góra Huńców (1205m), trawersując jej zbocze po wschodniej stronie i wchodzimy górnoreglowym lasem świerkowym na Skałki (1235m). Charakterystyczną cechą tego miejsca są formacje skalne zbudowane z piaskowców, ciągnące się wzdłuż niewielkiego urwiska. Stąd ta nazwa. Świerki nie są tu tak wyniosłe, jak chociażby na zboczach mijanej wcześniej Góry Gawory, a ich pnie są ugałęzione prawie do samej ziemi. W poszyciu króluje natomiast paproć, borówka czarna, podbiałek alpejski czy szczawik zajęczy. Następną, charakterystyczną cechą tego miejsca jest obecność w bezpośrednim sąsiedztwie szlaku kilkunastu okazów limby europejskiej, posadzonych ponad 50 lat temu.
Siadając na płaskim głazie zatrzymałem się na chwilę, dokonując kolejnej kontroli glikemii. Uznając, że wszystko jest w porządku, bez obaw mogłem ruszyć dalej. Po chwili osiągnąłem skraj Hali Miziowej, z widokiem na rozległą polanę i schronisko. Przy rogaczu zielonego szlaku z czerwonym wyciągnąłem mapę i zweryfikowałem swój poprzedni zamiar podejścia na Pilsko. Nie byłem dobrze zorientowany, w którym momencie na Hali Cebulowej mam odbić "na dziko" w lewo, w kierunku granicznego szlaku i ile mi to zajmie czasu. Nie chciałem za bardzo oddalać się od grupy, by nie tracić z nią kontaktu. Będąc w tym miejscu sam, gdyż wspomniana wcześniej moja grupa zdążyła się "rozpłynąć" na polanie, musiałem wybrać najbardziej bezpieczną dla mnie alternatywę podejścia. Dlatego też nie będąc pewien wcześniej planowanej trasy, wybrałem wydeptaną ścieżkę biegnącą z Hali Miziowej na Kopiec (1391m n.p.m.).
Tędy biegnie zimowa trasa narciarska nr 6, usytuowana najbliżej Hali Cebulowej. Jeszcze raz następna kontrola cukru i mogłem kontynuować wspinaczkę ku granicy. Górna stacja wyciągu talerzykowego na granicznym wierzchołku była w zasięgu mojego wzroku. Pozostawiłem na razie schronisko oraz bliżej usytuowany budynek GOPR-u, będące po mojej lewej stronie. Początkowa ścieżynka wiodła wśród krzaków borówki, wysokiej trawy i kęp kaczeńców, bo miejscami teren był miękki i sączyła się spływająca z wilgotnego zbocza woda. Po minięciu labiryntem grząskiego odcinka, w wąskim przesmyku, jak na trasę narciarską, pomiędzy kępami świerków, zmniejszających swoje rozmiary z każdym metrem do góry, wszedłem na przewyższenie będące naturalną półką geologiczną stoku. Są to wały osuwiskowe, czyli miejsca akumulacji materiałów skalnych, powstałe w okresie plejstocenu. Takie podwójne uskoki ubarwiają jeszcze bardziej sąsiednią trasę narciarska nr 8, biegnącą prosto w dół do schroniska. Osuwiska powstałe w epoce lodowcowej zadecydowały o kształcie Hali Miziowej, oraz utworzyły u podstawy stoku bezodpływową misę z torfowiskiem wysokim.
Bardziej na wschód, podchodzące pod sam wierzchołek polskiej części masywu Pilska, wiodą jeszcze trasy 5 i 5a. Są one chyba najdłuższe w Polsce i poprzez hale: Miziową oraz Szczawiny (1067m) możemy zjechać aż do Polany Strugi. Łączna długość trasy wynosi 4,5 km.
Arterie i wyciągi narciarskie w masywie Pilska są najwyżej położonymi w Beskidach, a drugimi po Tatrach. Pięknie to wygląda zimą, gdy okoliczne stoki pokryte są grubą warstwą śnieżnobiałego puchu. Cały kompleks to istny raj do uprawiania zimowego szaleństwa.
Szkoda, że nie umiem jeździć na nartach, ale z uwagi na moją sytuację zdrowotną, stanowiłoby to zbyt duże ryzyko nabawienia się kontuzji. Dlatego też wolę wędrować, póki jeszcze mogę, na własnych nogach. Muszę bardziej uważać na lewą nogę, którą złamałem w Tatrach 10 lat temu. Do dziś mi ona doskwiera, a najbardziej w kolanie. Zresztą druga też nie chce być gorsza. Przy zwyrodnieniach, stawów nie da się nasmarować tak jak w tradycyjnych mechanizmach maszyn czy pojazdów, a przeróżne medykamenty oraz suplementy diety dostępne w aptekach niewiele pomagają, ale za to skutecznie czyszczą kieszenie pacjentów. |
Z czasów dzieciństwa pamiętam doskonale pierwsze narty, na których to próbowałem zjeżdżać z pagórków otaczających rodzinny dom. Z prawdziwymi nartami nie miały one nic wspólnego. Były zrobione z dwóch kawałków desek z twardego drewna. Miały lekko wygięte czuby a na środku przybite blaszki z grubszym drutem do mocowania butów. Przy pierwszej próbie zjazdu z niewielkiej górki "wyrżnąłem" czubami o wystającą spod śniegu kępę traw lub może o coś innego. W biały dzień, leżąc na plecach, w oczach zawirowały mi gwiazdy, a deski odjechały sobie bez "narciarza". Tak to skończyła się moja pierwsza lekcja jazdy na tych "nibynartach".
Dla mnie bardziej dostępne na tamte czasy, były łyżwy przykręcane kluczykiem do przedniej części podeszwy buta na tzw. żabkę (śruba rzymska). W obcasach trzewików szewc montował metalowe blaszki z otworem w kształcie rombu, zwane plastynkami. Stanowiły one tylne mocowanie łyżew. Buta z łyżwą dodatkowo wzmacnialiśmy skórzanymi paskami na wysokości podbicia.
Przez moją miejscowość przepływa maleńka rzeczka zasilająca Łynę, która zimą na łąkowych rozlewiskach tworzyła olbrzymie połacie naturalnego lodowiska. W wolne od nauki dni jeździło się tam całymi dniami, a do domu wracałem, jak zapadał zmierzch. Pobliski staw był z kolei areną niekończących się meczów hokejowych i piruetów na lodzie. Dopiero nastające ciemności "wyganiały" nas do domów.
Może już dość wspomnień. Trzeba wrócić w teraźniejszość. Po minięciu wąskiego gardła pomiędzy świerkami, wszedłem na mocno nachyloną, szeroką łąkę. Wśród kęp borowin i traw zaczęło się strome podejście, które po 15 minutach wyprowadziło mnie na wzniesienie Kopca. Skierowałem się ku jego zachodniej stronie. Szczyt o kopulastym wierzchołku, w Grupie Pilska, położony jest na granicznym grzbiecie, po północnej stronie nad Halą Miziową. Leży pomiędzy Górą Pięciu Kopców (1543m), a Munczolikiem (1353m) umiejscowionym na trasie do Rysianki (1322m). W jego bezpośrednim sąsiedztwie są jeszcze dwie pozostałe hale, a mianowicie Cebulowa i Słowikowa. Grzbietem tym prowadzi polsko-słowacka granica oraz jest Wielkim Europejskim Działem Wodnym, który rozdziela zlewnię Morza Bałtyckiego od Morza Czarnego.
Na szczycie zrobiłem krótką przerwę, bo ten odcinek kosztował niemało energii. Musiałem skontrolować cukier i wyciągnąłem z plecaka kolejną kanapkę. W międzyczasie zrobiłem kilka zdjęć na całą okolicę i nakręciłem krótki filmik. Naprawdę było, co podziwiać. Stąd, w dalszej perspektywie rozciąga się głęboka panorama na Sopotnię, Jeleśnię, Krzyżową i Korbielów oraz na pierwszym planie widoczna Hala Miziowa ze schroniskiem. Z prawej strony, na wschodniej stronie horyzontu, dumnie prezentowała się "Królowa Beskidów", czyli Babia Góra.
Zza chmur coraz śmielej wyglądało słońce, powodując przyjazny klimat do dalszej wędrówki na szczytowe partie Pilska. Wkrótce od strony Hali Cebulowej nadszedł Marcin z córką Martyną. Chyba byli jedynymi, którzy zrealizowali zamiar wędrówki spod rozstaju przy "goprówce" czerwonym szlakiem, a potem przez Halę Cebulową wykręcili w kierunku docelowego szczytu. Gdybym na Hali Miziowej miał kontakt wzrokowy z nimi to na pewno poszedłbym tak samo. Nie widząc nikogo, skróciłem podejście i na szczyt Kopca wszedłem sam. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej, granicznym szlakiem niebieskim pod kopułę Pilska.
Na krótkim odcinku dalsza droga wypłaszcza się, by po chwili znowu zacząć ostro piąć się do góry. Byliśmy na wysokości ok. 1400 m. Za naszymi plecami, na zachód, wije się znakowany na czerwono, Główny Szlak Beskidzki prowadzący poprzez Halę Cudzichową i Trzy Kopce (1216m) w stronę Rysianki (1322m).
Przejdź do części 2 reportażu