Na zlot na szczycie Królowej Beskidów wyznaczone zostały dwie trasy przejścia. Pierwsza zaczynała się po słowackiej stronie w miejscowości Slana Voda, dalej przez Babią Górę i przełęcz Brona do schroniska na Markowych Szczawinach, z zejściem do Zawoi Policzne. Druga miała początek na przełęczy Lipnickiej (Krowiarki), przez Sokolicę, Babią Górę i przełęcz Brona do schroniska na Markowych Szczawinach i kończyła się również zejściem do Zawoi Policzne, pod krzesełkową kolejką linową na Mosorny Groń. W ubiegłym roku byłem pierwszy raz na takim zlocie i szedłem na Diablak trasą nr 2, która wówczas kończyła się na parkingu w Zawoi Markowa. W tym roku wybrałem pierwszą opcję.
Musiałem dosyć wcześnie wstać, by móc zdążyć na zbiórkę uczestników w centrum Porąbki. Telefon obudził mnie przed piątą. Szybka, poranna toaleta, następnie obowiązkowy pomiar cukru z lekkim śniadaniem i wypiciem kawy dla poprawy nastroju i już byłem gotowy do wyjścia. Plecak spakowany dzień wcześniej, wraz z kanapkami oraz napojami na drogę jak i cały, niezbędny zestaw medykamentów, z których codziennie korzystam, to wszystko już czekało na mnie. |
Było jeszcze ciemno i dosyć chłodno, gdy wychodziłem z domu. Temperatura mogła być niewiele wyższa od zera. Słońce wstawało dopiero za godzinę a niebo całe pokryte było gwiazdami, co zapowiadało piękny i słoneczny, niedzielny dzień. Miałem dojść do ronda przy zakładach aluminiowych, skąd odebrał mnie autem mieszkający w Bielsku-Białej tata kolegi Janusza, pan Tadeusz. Po drodze zabraliśmy z kolei Janusza i przed szóstą byliśmy na miejscu. W centrum Porąbki zastały nas mgły snujące się od Soły i zapory wodnej oraz Jeziora Międzybrodzkiego, zasłaniające całkowicie przepiękny krajobraz tej miejscowości i okolicznych szczytów, na czele z Hrobaczą Łąką (828m) i górą Żar (761m).
Nasza grupa odjeżdżała o godz. 6.00 i liczyła niespełna 30 osób. Natomiast druga, liczniejsza miała odjazd do Zawoi pół godz. później. Ruszyliśmy w kierunku na Żywiec, do Korbielowa i dalej na Słowację. Na parkingu w Slanej Vodzie, Chata (755m) byliśmy już kilkanaście minut po siódmej. Czekało nas pokonanie 1000 m przewyższenia. Schronisko to było jeszcze zamknięte i nie zwlekając ani minuty udaliśmy się w kierunku na szczyt. Przed wyjściem z autobusu zdążyłem dokonać badania kontrolnego cukru, zjadłem kanapkę oraz wziąłem insulinę odpowiednio przeliczoną do czekającego mnie wysiłku i dalej w drogę.
Trzymałem się blisko Janusza, który ze względu na swojego tatę też nie forsował tempa. We trójkę byliśmy już na kilku, wspólnych trasach. Wówczas miałem okazję zapoznać go z moimi problemami zdrowotnymi i radami, jak mi pomóc w przypadku np. spadku poziomu cukru we krwi, włącznie z obsługą i podaniem glukagonu. Taka osoba jest niezbędna dla nas diabetyków, gdy planujemy jakąkolwiek eskapadę, czy to w góry, czy do lasu chociażby na grzyby.
Ruszyliśmy szlakiem żółtym. Na szczyt mieliśmy dotrzeć za około 3,5 godziny. Dzień zaczął się już na dobre. Słońce ochoczo oświecało nam drogę, a promienie zaglądały do oczu, gdyż świeciły jeszcze nisko, przebijając się między koronami drzew. W ostatnim czasie pogoda na południu Polski nas nie rozpieszczała. Ciągłe opady deszczu spowodowały, że szlaki w górach stały się mokre. Pierwszy odcinek trasy musieliśmy więc pokonywać omijając co chwilę bardziej mokre odcinki, szukając suchszych poboczy żółtego szlaku.
Te niedogodności wynagradzało nam słońce, które jak na zawołanie zjawiło się nam na trasie dzisiejszej eskapady. Przepięknie wyglądało babie lato oświetlone porannymi promieniami, które otulało niczym delikatną pierzynką, chroniącą przed pierwszymi chłodami młode drzewka świerków. W dolinach królowały jeszcze mgły, które jednak z minuty na minutę ustępowały miejsca słonecznemu dniowi i rozpływały się po niebie.
Po krótkim postoju w gajówce Hviezdoslava przeznaczonym na śniadanie, całą grupą ruszyliśmy dalej. Od tego momentu zaczęła się powolna wspinaczka do góry. Dochodząc do pierwszego drewnianego mostku na górskim potoku, spływającym ze zboczy babiogórskiego masywu, ekipa zdążyła się już porozrywać. Ci wolniejsi, na czele ze mną, szli na końcu, a orły naszej ekipy "poleciały" do przodu. Za mostkiem czekało ostre podejście do góry. Po pokonaniu stromizny droga nieco się spłaszczyła, a za plecami, na horyzoncie ukazały się Tatry i Jezioro Orawskie z Namestovem, przykrytym jeszcze mgłami. Na południowym zachodzie, w pełnym słońcu wyłoniło się pasmo Pilska, a poniżej przełęcz Glinne (Korbielowska), przez którą rano wjeżdżaliśmy na terytorium naszych południowych sąsiadów. Z głębi lasu dochodziły pojedyncze odgłosy byków jeleni z nocnego rykowiska.
Następny odpoczynek miał miejsce w drewnianym szałasie Staviny (1275m). Kolejny pomiar cukru, zjedzenie kanapki celem uzupełnienia energii do dalszej wędrówki oraz kilka łyków wody są niezbędne. Nie spieszyliśmy się, a pogoda rozpieszczała nas do jak najdłuższego leniuchowania. Na drewnianej konstrukcji szałasu, wygrawerowane podpisy swojej obecności pozostawili liczni turyści wędrujący tą trasą. Takich zadaszonych miejsc mijaliśmy kilka, czego brakuje na trasach podejścia, po polskiej stronie. Na szlaku stanowią idealne schronienie przed niespodziewanym deszczem, czy też zimnym wiatrem oraz miejsce odpoczynku przed dalszą wędrówką.
Do szczytu pozostało nam ok. 1,2 godz. marszu, czyli pokonanie 500 metrów różnicy wysokości. Na niebie królowało tylko słońce. Brak jakichkolwiek chmur oraz bezwietrzna aura dodatkowo wynagradzała nam trudy podejścia. Im wyżej, tym ładniejsze widoki zostawialiśmy za naszymi plecami. Świerkowy las zaczął się przerzedzać, a na jego miejsce coraz śmielej wchodziła kosodrzewina.
Dochodząc do chodnika Jana Pawła II, upamiętniającego wędrówki młodego księdza, a później kardynała krakowskiego Karola Wojtyły po szlakach Babiej Góry, na słonecznej polance robimy krótką przerwę. To już naprawdę niewiele. Kolejna kontrola cukru, mała kanapka oraz kilka łyków wody. Widoki są przepiękne więc jest okazja na zrobienie fotek i możemy ruszyć dalej. Równo ułożone, kamieniste podejście prowadzi nas do granicznych słupków, przy których skręcamy ostro w lewo i mamy przed sobą ostatnie metry do osiągnięcia celu, czyli Diablaka. Po wejściu na szczyt Matki Niepogód, zwanej też Kapryśnicą wszyscy ochoczo rozłożyliśmy się na jej południowych zboczach, celem zasłużonego odpoczynku. Mieliśmy sporo czasu na relaks i regenerację sił, a Orawska Święta Góra rozpieszczała aurą panującą na jej wierzchołku.
Było co fotografować i podziwiać widoki szczytów Tatr oraz słowackiej Orawy skąpanej jeszcze w jesiennych mgłach. Z reguły wieje tu niemiłosiernie i dlatego turyści ułożyli na szczycie kamienny murek chroniący przed zimnym, południowym wiatrem zwanym Orawiakiem. Obok stanął też pamiątkowy obelisk poświęcony polskiemu papieżowi, wzniesiony w 1996roku przez mieszkańców Orawskiej Polhory. Po stronie słowackiej miejscowość ta jest najbliżej położona od Wadowic, rodzinnego miasta Jana Pawła II. Stąd ich ścisła i wzajemna współpraca partnerska.
Korzystając z bezwietrznej pogody, wygrzewaliśmy się we wrześniowym słońcu. Na Kapryśnicy rzadko kiedy trafia się taka wyjątkowa aura. Miałem wrażenie, że w ten dzień, na atmosferycznej loterii, wygrałem szczęśliwy los. Moje oczy mogły nacieszyć się widokami na wszystkie strony. Warto było walczyć przez tyle lat z moją słodką słabością i nie poddawać się jej, by teraz podziwiać piękno matki natury i niepowtarzalnego, babiogórskiego krajobrazu. Było bardzo dużo turystów i nikomu, przy tak wspaniałej aurze, nie chciało się opuszczać tego miejsca. Upamiętniając naszą obecność na Diablaku, zrobiliśmy grupowe zdjęcie całej ekipy.
Dochodziło południe, a my musieliśmy ruszyć dalej w kierunku przełęczy Brona (1408m) i następnie do schroniska w Markowych Szczawinach. Po blisko pół godzinnym schodzeniu ze szczytu, czerwonym szlakiem dotarliśmy na przełęcz, na której mieliśmy kolejny, krótki odpoczynek. Każdą, nawet najkrótszą przerwę w marszu wykorzystuję do pomiarów moich cukrów, by nie przeoczyć ewentualnej hipoglikemii. Wolę to mieć pod ścisłą kontrolą, a bardzo częste pomiary są jedynym sposobem na uniknięcie kłopotów z tym związanych.
Zejście ze szczytu było bardzo widokowe. Wiodło grzbietem zachodniego masywu Babiej Góry, przez Pośredni Grzbiet, Pośredni Garb, Lodową Przełęcz i Kościółki, Zachodni oraz Wschodni. Lodowa Przełęcz (1606m), zwana inaczej Zimna, słynie ze wspomnianego wcześniej wiatru Orawiak, który w niepogodę, szczególnie tu daje się we znaki turystom, i stąd ta nazwa. Prawie na całym odcinku schodzenia do przełęczy Brona można było podziwiać panoramę Zawoi i Mosornego Gronia, a za plecami zostawialiśmy oddalającą się Królową Beskidów, z odsłaniającymi się od strony Krowiarek szczytami pośrednimi (Sokolica - 1367m, Kępa - 1521m i Gówniak, zwany inaczej Wołowe Skały - 1617m). Na wysokości Doliny Kamiennej, nazwanej z uwagi na olbrzymią lawinę kamieni w jej biegu, dostrzec można wąską ścieżkę wiodącą do góry. Jest to Akademicka Perć, czyli szlak wiodący północnym zboczem.
Początkowa trasa zejścia wiodła rumowiskiem skalnym otaczającym szczytowe partie Diablaka, a później wśród kosodrzewiny do samej przełęczy. Z tego miejsca, kierując się na zachód, szlak idący granicą państwa prowadzi na Małą Babią Górę (1517m), zwaną inaczej Cyl i dalej na Mędralową (1169m). Nas czekało kolejne, tym razem strome zejście, a po jego pokonaniu wiodło dalej świerkowym lasem. Na tym odcinku trudno szukać zdrowego iglaka. W większości wszystkie są chore lub połamane, jak zapałki, a te najbardziej dotknięte przez potęgę wiatrów są powalone w nieładzie. Kolorytu tego miejsca dodają paprocie ubrane już w jesienne szaty.
Przy schronisku uczestnikom rajdu podawano gorącą kiełbasę. Odbył się też konkurs wiedzy turystycznej, w którym przedstawiciele koła zajęli drugie miejsce, a także byliśmy najliczniejszą grupą w zlocie (74 osoby). Później odprawiona została msza święta w intencji wszystkich uczestników i kanonizacji papieży Jana XXIII i Jana Pawła II, który na przełęczy Krowiarki zakończył ostatnią przed wyborem na papieski tron, górską wycieczkę. Wychodzący ze Skawicy szlak oznaczony jest kolorem żółtym i nazwany został papieskim. W tym miejscu trzeba też przypomnieć, że w 1938 roku, przy budowie drogi na przełęcz Lipnicką, pracował w Junackim Hufcu Pracy młody student Karol Wojtyła. To zdarzenie upamiętnia pamiątkowy obelisk na polanie Krowiarki.
Ostatni etap zlotu prowadził ze schroniska na parking pod krzesełkową kolejkę linową na Mosorny Groń (1047m). Przed piętnastą zaczęliśmy schodzić szlakiem czarnym , a później mieliśmy skręcić w niebieski, prowadzący do Szosy Karpackiej. Na początku szlak czarny zbiega się z zielonym, który prowadzi do Zawoi Markowa, ubiegłorocznego etapu kończącego zlot. Później odbiliśmy w prawo, kierując się do miejsca docelowego. Do pokonania zostało ok. 1,5 godziny marszu. Wypoczęci fizycznie i duchowo ruszyliśmy na dół. Po kilku minutach wyszliśmy na szeroką Polanę Kaczmarczykową. Przed nami widoczne było doskonale całe zbocze Mosornego Gronia, a po lewej od niego dolinę Zawoi. Po prawej stronie zostawialiśmy naszą górę.
Warto nadmienić, że Polana Kaczmarczykowa została objęta planem przywrócenia charakteru śródleśnej hali. Po uzyskaniu niezbędnych zezwoleń przez dyrekcję Babiogórskiego Parku Narodowego, jesienią 2013 roku rozpoczęto wycinkę drzew i krzewów z jej części. Na razie stanowi to pierwszy etap odradzania się ekosystemu łąkowego na Babiej Górze. Zostawiamy halę i jej rekultywację, by wejść w las. Pokonujemy strome zejście po kamienistych schodach, zabezpieczone drewnianymi poręczami. Następnie bukowa alejka wiedzie nas prosto w dół, do rozwidlenia nad polaną Sulowa Cyrhla. Jest to kolejna hala stopniowo zarastająca, w wyniku zaprzestania wypasu owiec.
W tej części szlaku drzewem dominującym jest buk zwyczajny, który wraz z jodłą i świerkiem tworzą kompleks leśny będący pozostałością pierwotnej puszczy karpackiej, z okazami dożywającymi nawet 300 lat. Ogromne, jak na polskie warunki są tu rozmiary jodły przekraczające wys. 40m i 3m w obwodzie. Najokazalszą z nich jest Gruba Jodła (50m wys. i 4m grubości), która rosła pod Czarną Halą. W miejscu tym obecnie jest kamienna rekonstrukcja jej pnia. Utworzony w 1954r. Babiogórski Park Narodowy doczekał się uznania wartości przyrodniczych na arenie międzynarodowej. Od 1977r obszar ten ogłoszono Rezerwatem Biosfery UNESCO, a obecnie został włączony do Europejskiej Sieci Ekologicznej NATURA 2000.
Do mety kończącej rajd został odcinek jednogodzinnego marszu reglem dolnym. Po drodze przechodziliśmy przez kolejny strumyk spływający z północnych zboczy Górnego Płaju. Na potoku brakowało kładki, zerwanej przez silny nurt w trakcie jednej z burzowych ulew. Przeszkodę pokonaliśmy po kamieniach ułożonych prowizorycznie, jeden przy drugim, ułatwiających przejście suchą stopą na drugą stronę. Po kolejnej pół godzinnej wędrówce dochodzę w końcu do potoku Jaworzyna i przechodzę na drugi brzeg, gdzie na tarasie Karczmy Zbójnickiej rozlokowali się najszybsi piechurzy naszej grupy.
Karczma jest przy drodze prowadzącej z Zawoi na Przełęcz Lipnicką, w bezpośrednim sąsiedztwie kolejki na Mosorny Groń. Szybko dołączyłem do siedzących, w oczekiwaniu na maruderów. Spokojnie już mogłem skontrolować cukier i zjeść ostatnią kanapkę, o którą domagał się mój wymęczony organizm. Był czas na zjedzenie ciepłego posiłku lub wypicia gorącej herbaty. Po wielogodzinnym wędrowaniu, inaczej niż w domu siedząc wygodnie w fotelu przed telewizorem, smakuje też szklanka dobrego piwa.
Na tarasie wypoczywała już większość z naszej ekipy. Okazało się, że jeszcze brakuje kilku osób idących w czołówce. Dotarli i oni na miejsce, mocno co prawda zziajani. Musieli nadrobić kilka kilometrów, ponieważ zgubili się na rozwidleniu szlaków. Kilka lat wcześniej, będąc pierwszy raz na Diablaku, i idąc tylko z kolegą, również od schroniska w Slanej Vodzie, też się pogubiliśmy. Konsekwencją zabłądzenia było przedzieranie się po kosodrzewinie, by wrócić na trasę. Dlatego tak ważne jest pilnowanie oznaczeń na szlaku.
Około godziny 17.00 wyruszyliśmy w drogę powrotną do Porąbki. Robiło się już ciemno, gdy dotarliśmy na miejsce. Słońce skryło się za horyzontem i powiewało chłodem. Nad potokiem Wielka Puszcza, w bezpośrednim sąsiedztwie stadionu, mieliśmy ognisko kończące zlot. Nie wszyscy uczestnicy rajdu pozostali przy grillu, by móc jeszcze raz powspominać wrażenia z minionego dnia. Mimo typowo jesiennego chłodu panującego na dworze po zachodzie słońca, przy ognisku panowała gorąca atmosfera. Dzięki uprzejmości klubowiczów miejscowego PTTK-u miałem okazję zaprosić moją rodzinę na wspólne grillowanie. Lokalizacja na taką imprezę jest wspaniała. Zadaszone miejsce, nad kaskadami potoku daje możliwość rodzinnej i biesiadnej imprezy, łączącej ludzi mających pasję wędrowania po górach. Oby przybywało coraz więcej takich osób.
Myślę, że również osoby sprawne inaczej mogą i powinny korzystać z każdej formy relaksu górskiego, gdyż to nie zamyka nas w wąskim gronie i nie jesteśmy pozostawieni sami sobie, wśród czterech ścian. Ja miałem okazję poznania takich pasjonatów, bo tak trzeba nazwać tych ludzi. To dzięki ich osobistemu zaangażowaniu, wspaniale funkcjonuje to koło. Głęboki pokłon z tego miejsca dla Was. Może będę mieć jeszcze nie jedną możliwość opisania wspólnego podróżowania, na ile zdrowie mi pozwoli, a żona Krystyna będzie mogła aktywnie pomagać.
Leszek Bartołd
l.bartold@wp.pl