Historia pana Wojciecha (nazwisko do wiadomości redakcji) o mały włos mogłaby się skończyć tragicznie. 41-letni inwalida, chory na cukrzycę, poruszający się o kulach po przebytej kilka dni temu operacji stopy cukrzycowej, przez w poniedziałek próbował zrealizować receptę.
Chirurg ze szpitala wojewódzkiego w Białymstoku, gdzie przeprowadzana była operacja, przepisał mu silny lek przeciwbólowy i trzy opakowania pasków do mierzenia poziomu cukru we krwi.
- Jedno opakowanie kosztuje 47 złotych, zawsze płaciłem trzy złote. Byłem w kilku aptekach, ale wszędzie mówiono mi, że z taką receptą muszę zapłacić pełną cenę - opowiada pan Wojciech.
Przyznaje, że nie stać go na taki wydatek przy rencie przekraczającej niewiele ponad 500 złotych.
Pan Wojciech zaczął przypuszczać, że powodem braku refundacji jest protestujący akurat lekarz. Z bolącą coraz mocniej nogą pokuśtykał do Narodowego Funduszu Zdrowia. Chciał się dowiedzieć, jak może kupić te leki z refundacją, którą gwarantuje mu prawo.
- Byłem tam około godz. 15.40. Przez 15 minut czekałem w recepcji na panią, która miała zajmować się kontrolą recept. Wychodząc już do domu, łaskawie poinformowała mnie, że recepta jest prawidłowo wystawiona. Doradziła napisanie skargi na lekarza - opowiada pacjent.
Po zdawkowej rozmowie urzędniczka wyszła do domu. - Zlekceważyła mnie, zostawiając z firmą sprzątającą i ochroniarzem - oburza się pan Wojciech.
Chory na cukrzycę nie mógł kupić leków z przysługującą mu zniżką. Był przekonany, że to wina protestującego lekarza. |
- Przez godzinę czekałem w kolejce. Lekarz przyjął mnie około 18. Pokazałem mu receptę, ale on patrzył tylko na mnie, bo zaniepokoił go mój wygląd. Czułem się zmęczony, byłem bardzo blady - wspomina Czytelnik.
W szpitalu szybko zrobiono badania krwi, poziom cukru, EKG. Wyniki bardzo zaniepokoiły lekarza. Oprócz alarmująco wysokiego poziomu cukru, zdiagnozował też niedokrwistość. Chory został podłączony do kroplówki. Potem skierowano go do szpitala miejskiego.
- Tam lekarz przyjął mnie około godz. 22. Przepisał mi nieszczęsną receptę, dopisał też leki na niedokrwistość. Wtedy zdałem sobie sprawę, że zabiegany za refundacją, przez cały dzień nic nie jadłem. Nie miałem już pasków, więc nie mogłem zbadać sobie poziomu cukru - przyznaje białostoczanin.
Receptę zrealizował późnym wieczorem w całodobowej aptece.
We wtorek pan Wojciech ponownie pojawił się w NFZ. Chciał poznać nazwisko urzędniczki, która - w jego ocenie - lekceważąco go potraktowała.
- Przeprosiliśmy pacjenta za zachowanie pracownika, który - pomimo że skończył pracę - powinien zostać z klientem tak długo jak było to potrzebne - przyznaje Adam Dębski z podlaskiego NFZ.
Tłumaczy, że wzór recepty, którą dostał pan Wojciech, był prawidłowy. Nie było też na niej pieczątki "refundacja do decyzji NFZ".
- Dlatego pracownik wyjaśnił, że recepta została wystawiona prawidłowo pod względem formalnym. Problem z jej realizacją polegał na tym, że lekarz nie określił, że pacjent cierpi na chorobę przewlekłą. Gdyby takie oznaczenie na recepcie było, pacjent skorzystałby z refundacji - wyjaśnia Adam Dębski. Dodaje, że fundusz czeka na sygnały pacjentów, którzy otrzymali recepty pełnopłatne, mimo że przysługują im zniżki.
Magdalena Kuźmiuk "Kurier Poranny"