"Nie ma żadnych dowodów na to, żeby żywność genetycznie modyfikowana komukolwiek zaszkodziła. Jedzą ją Amerykanie od 15 lat, karmione jest nią bydło i drób, i nic złego się nie dzieje" - powiedział PAP prof. Węgleński.
Jak wyjaśnił, różnica między pozyskiwaniem tradycyjnymi metodami nowych odmian roślin uprawnych a inżynierią genetyczną w uproszczeniu polega na ułatwieniu krzyżowania różnych gatunków. Wcześniej też było to możliwe, ale ograniczone do blisko spokrewnionych gatunków.
"Natomiast przy inżynierii genetycznej możemy po prostu do komórki roślinnej wstawić konkretny gen i to niekoniecznie z blisko spokrewnionego gatunku" - powiedział.
Owocem takich zabiegów są np. kwiaty o niespotykanych kolorach, ryż zawierający dodatkowe witaminy czy odmiany kukurydzy lub ziemniaków odporne na ataki owadów lub takie, którym nie szkodzą herbicydy, czyli preparaty do zwalczania chwastów.
Jak powiedział PAP prof. Węgleński, postępowi w tej dziedzinie, podobnie jak w wielu innych, mogą towarzyszyć negatywne skutki, ale zapewnił, że naukowcy szczególnie uważnie przyglądają się wpływowi modyfikowanych organizmów na zdrowie ludzi i na środowisko. Okazuje się, że GMO nie powoduje więcej szkód niż uprawy zwykłych roślin współczesnymi metodami, a niekiedy nawet mniej - podkreślił.
"Jeśli chodzi o zagrożenia ekologiczne, to oczywiście na polu, gdzie uprawia się rośliny wydzielające same z siebie substancje owadobójcze, oprócz szkodników będą ginęły owady obojętne lub pożyteczne. Ale one giną również z powodu stosowanych powszechnie oprysków" - tłumaczył naukowiec.
Jak dodał, niektóre analizy wskazują również na to, że wielkie uprawy genetycznie modyfikowanej soi i rzepaku (dla produkcji biopaliw) w Brazylii i w Argentynie sprzyjają ochronie środowiska. Produkcja tych odmian jest bardziej wydajna, więc rolnicy wycinają mniejsze obszary dżungli, niż pod tradycyjne uprawy.
"Oczywiście zagrożeniom ekologicznym trzeba się przypatrywać z uwagą. Unia Europejska i Stany Zjednoczone prowadzą bardzo wiele badań na ten temat. Przy rozwoju wszelkich nowych technologii trzeba pilnować, żeby możliwie zminimalizować negatywne skutki i nie narobić w środowisku szkód" - powiedział.
Prof. Węgleński podkreślił, że z GMO korzystamy na co dzień i postępu w tej dziedzinie już cofnąć się nie da. A gdyby ktoś próbował, byłoby to, jego zdaniem, nieludzkie. Jeden z przykładów, jakie przytoczył - zmodyfikowany genetycznie ryż, wytworzony w Szwajcarii, który zawiera prowitaminę A i witaminę A (których normalny ryż jest pozbawiony), uprawiany w krajach, gdzie oparta na ryżu dieta była w ten składnik uboga - np. w Indiach czy Bangladeszu, chroni tysiące ludzi przed ślepotą.
Mało kto sobie zdaje sprawę z tego, że w Polsce cukrzycy korzystają z insuliny, która jest wyprodukowana przez GMO |
"Hasło »Polska wolna od GMO« jest bardzo nośne, ale czy osoby które je głoszą, nie chcą, żeby cukrzycy dostawali insulinę? Czy nie chcą, żeby karłowate dzieci dostawały hormon wzrostu? Nie chcą szczepionek przeciwko żółtaczce?" - pytał.
Jego zdaniem, cofnięcie postępu w dziedzinie rolnictwa, w tym rezygnacja z GMO, sztucznych nawozów, pestycydów czy maszyn, prawdopodobnie zaowocowałoby produkcją smaczniejszej i zdrowszej żywności, ale nie jest to już możliwe. Jak mówił, ekologiczna, mało wydajna produkcja nie opłaca się rolnikom i nie umożliwi wyżywienia rosnącej populacji ludzi na świecie. "Konna bryczka na pewno była zdrowsza od pojazdów spalinowych. Ale czy ktokolwiek proponuje powrót do niej? Z marnym skutkiem udaje nam się raz do roku ogłosić dzień bez samochodu" - powiedział.
Przyjęta przez parlament ustawa o nasiennictwie czeka na podpis prezydenta, który ma czas na podjęcie decyzji do 24 sierpnia. Nowe przepisy nie regulują sprawy upraw genetycznie modyfikowanych, ale też ich nie zakazują. Określają przede wszystkim tryb rejestracji i wytwarzania materiału siewnego, głównie tradycyjnych odmian. Zawierają jednak zarazem, wywołujący duże kontrowersje, zapis dotyczący możliwości rejestracji odmian transgenicznych.