Niełatwo namówić tego niezwykłego rowerzystę na spotkanie, jeszcze trudniej na opowieść o drodze do Fatimy. Jest niezwykle skromny. Przekonuje go tylko argument dobrego przykładu. Zgadza się, bo ufa, że kogoś może zainspirować jego przypadek do podjęcia podobnego wyzwania.
Relacja z wyprawy - część 1 (4,5 MB; mp3)
- Trudno namówić kogokolwiek na taką trasę. Miałem jechać z kolegą. Jednak na kilka dni przed planowanym terminem wyjazdu, rozchorował się i przeszedł operację. W zasadzie bez planu i z jedną mapą wyjechałem w drogę do Portugalii. Pierwszy etap przejechałem autostopem z Piekar do Baden Baden w Niemczech. To tam zaczęła się właściwie moja droga. Potem już wszystko było spontanicznie - mówi Ludwik Piec.
Francja za 20 euro
Nie była to pierwsza wyprawa rowerowa pana Pieca. Cztery lata temu pojechał wraz z dwoma synami do Wilna. Wcześniej był nad Balatonem wraz z kolegami. Przyznaje, że od niepamiętnych czasów lubi jeździć na rowerze i każdego roku wyjeżdża w dłuższą trasę. Jako młody chłopak często jeździł rowerem w Bieszczady. - Tamte wyjazdy były zdecydowanie rekreacyjne. Zaś te w ostatnich latach traktuję jako pielgrzymki. Obok pasji turystycznej jest jeszcze wymiar duchowy. Pielgrzymka do Fatimy była dla mnie, mogę powiedzieć z całą pewnością, wyprawą życia - wyjaśnia Ludwik Piec.
Choć interesuje się rowerami, to do Fatimy pojechał na średniej klasy sprzęcie. Rowerzysta żartuje, że na taką drogę absolutnie nie nadaje się jedynie asortyment dostępny w popularnych marketach. Rower Ludwika Pieca ważył 35 kg, opakowany był dwoma sakwami z przodu i z tyłu. Wiózł w nich namiot, śpiwór, kuchenkę turystyczną oraz zapas konserw i zupek chińskich. - Najdroższym z krajów, które przejechałem była Francja. Dzięki zapasom i życzliwości ludzi, jakich spotkałem udało mi się przejechać całą Francję za 20 euro. Z czego 8 kosztowała mapa, a 2 dałem na tacę podczas niedzielnej mszy św. - opowiada pielgrzym.
Na drodze do Fatimy Ludwik Piec spotkał wielu ludzi, którzy okazali mu bezinteresowną pomoc. Jak przyznaje, przeżył wiele niezwykłych chwil i doświadczył niecodziennej dobroci. Wszędzie prosił tylko o wodę. W zamian otrzymywał posiłek, nierzadko nocleg, prysznic. Kiedy zmierzchało szukał noclegu: czasem na polanie albo w lesie, a czasem u farmera albo w remizie strażackiej. Jedynie w Hiszpanii było łatwiej, bo przy szlaku św. Jakuba są schroniska. W drodze do Lourdes nocleg zaoferował mu pewien miejscowy Francuz o imieniu Jean. - Kiedy dowiedział się, że zmierzam do Fatimy, dał mi do dyspozycji swoją willę oddaloną o ok. 50 km od Lourdes. Nie mogłem tam jednak dłużej zostać. Choć nie nakładałem sobie żadnego reżimu czasowego, zwyczajnie warunki były w tym domu za dobre. Pielgrzym nie powinien mieć luksusów na swojej drodze. Jean poprosił mnie o modlitwę. Kilka dni wcześniej w katastrofie lotniczej zginęła jego żona. Lourdes było pierwszym etapem mojej pielgrzymki. Tam zostałem około 3 dni i podjąłem decyzję o dalszej drodze, chociaż odezwała się już kontuzja nogi - mówi Ludwik Piec.
Niewiarygodny wydaje się fakt, że Ludwik Piec wiele tysięcy kilometrów pokonał praktycznie bez znajomości języków. - Słabo znam niemiecki i kilka słów po rosyjsku potrafię powiedzieć. Miałem przy sobie mini rozmówki francuskie, ale i tak dogadywałem się za pomocą kartki i długopisu, rąk, no i chyba też serca - wyjaśnia.
Uciążliwy szlak
Wielu krewnych i znajomych często zadawało mu po powrocie pytanie o odwagę. - Poza grzechem śmiertelnym, niczego się nie boję. Odwaga jest czymś innym niż roztropność. Ja nie jechałem dla wyczynu. Niektórzy ludzie mówią o mnie "szaleniec". To mnie nie zraża, bo przy realizacji duchowych przedsięwzięć, jest to dla mnie potwierdzeniem obrania dobrej drogi. Odbyłem rekolekcje w drodze. I polecam je każdemu, kto ma coś w życiu ważnego do przemyślenia. Szczególnie dobrym miejscem do tego jest szlak św. Jakuba. Przez wiele setek kilometrów drogi człowiek jest sam ze sobą i z Bogiem. Owszem są schroniska, wielu ludzi spotyka się w drodze, bo idą tym szlakiem ludzie wszystkich narodowości i wszystkich wyznań, ba, nawet ateiści. Spotkałem Koreańczyków, Białorusinów, a nawet całą włoską rodzinę. Niesamowite jest to jak ta droga ludzi zmienia. Wszyscy sobie pomagają, opatrują rany na nogach, uśmiechają się do siebie - mówi Ludwik Piec. - Szlak jest bardzo uciążliwy. To właściwie w większości polna wyboista droga. Musiałem zwolnić. Tak jak wcześniej pokonywałem każdego dnia odległość 80-100 km, tak w Hiszpanii tylko 40 km dziennie. Wiele odcinków jest nieprzejezdnych, więc przeszedłem je pieszo. Ponadto upał jest bardzo męczący. Dzień zaczynałem o 5.00 rano i jechałem do 13.00. Potem konieczna była przerwa. Dalsza podróż mogła być niebezpieczna dla zdrowia, a nawet życia. Zresztą przy szlaku znajduje się wiele grobów pielgrzymów, którzy zmarli w drodze. I choć tą drogą przechodzą ludzie od średniowiecza, to widziałem wiele współczesnych symbolicznych nagrobków - dodaje.
Relacja z wyprawy - część 2 (3,4 MB; mp3)
Każdy, kto wchodzi na szlak św. Jakuba, prowadzący do Santiago de Compostella, otrzymuje paszport pielgrzyma i muszelkę, od średniowiecza symbol ludzi będących w drodze. Tylko dzięki wbitym w paszport pieczątkom z kolejnych schronisk Ludwik Piec wie, kiedy dotarł do Santiago. Przez całą podróż, trwającą nieco ponad 40 dni, nie notował nic i nie liczył czasu.
Z samego Santiago de Compostella szlak wiedzie dalej do Finsterry, miejsca uważanego dawniej za najdalej wysunięte w Europie. Zwyczaj nakazuje tam zostawić starego człowieka, a symbolicznym gestem tego zdarzenia jest spalenie ubrania nad wodą. Ludwik Piec nie spalił wprawdzie swoich ubrań, ale doświadczył niezwykłego przeżycia. Swoją chorą nogę moczył w wodzie, kiedy zauważyła to pewna Włoszka, ortodoksyjna katoliczka. Kobieta zaproponowała, że zaprowadzi go do miejsca, w którym może zostać wyleczony. Przyprowadziła rowerzystę pod ogromny krzyż na wybrzeżu i kazała, aby chorą nogą dotknął krzyża. Ludwik Piec mógł ruszyć w dalszą drogę, już prosto do Fatimy.
Do Fatimy po pokój
Tak zwane camino portugalskie wiedzie wzdłuż Atlantyku. Droga jest kamienista, ale warta wysiłku. - Autobusy tam nie dojeżdżają - kwituje rowerzysta.
W Portugalii Ludwik Piec zatrzymuje się na noclegi głównie u bombeiros, czyli u strażaków. Chętnie udzielają mu bezpłatnie noclegu. W samej Fatimie, do której wjeżdża 5 lipca nocuje w salkach przyparafialnych. Woli je niż hotele. Przez kilka dni jest w pobliżu sanktuarium Matki Bożej Różańcowej, gdzie w 1917 roku trójce dzieci zostały objawione trzy tajemnice fatimskie (w 1930 roku uznane za zgodne z doktryną Kościoła katolickiego). Wspiera duchowo swojego 21-letniego syna Michała, który tego samego dnia co ojciec wyjechał do Fatimy, wjechał na rowerze do Jerozolimy. Michał, student ekonomii, pielgrzymował w intencji pokoju na świecie. To nie była jego pierwsza tak daleka wyprawa. W ubiegłym roku dotarł pieszo do Rzymu. Na rowerze dotarł już między innymi na Węgry i Litwę. - Chociaż to ja zaraziłem syna tą pasją, to on mnie w niej przerósł - mówi Ludwik Piec.
- Doświadczenie takiej drogi na pewno człowieka ubogaca, zmienia, ukierunkowuje na te wartości, które być może w codzienności gubi. Zachęcam każdego do podjęcia takiego wyzwania. Chętnie doradzę, podzielę się swoim doświadczeniem - dodaje. Szczegółowe informacje, a także relacje pielgrzymów można znaleźć na stronie www.santagodefi.pl lub www.caminodesantiago.pl
Ludwik Piec wrócił do Polski samolotem przez Lizbonę i Pragę wraz z grupą Polaków z Rybnika. Rowerzysta przyznaje, że problem jak wrócić zaprzątał mu głowę. Nie zabukował wcześniej biletu powrotnego. Postanowił poszukać grupy i dołączyć się do niej. Problem stanowił jeszcze transport roweru. Znalazł w końcu wycieczkę autokarową, która wracała do Poznania, 10 dni później i to oni zgodzili się przewieźć rower.
Teraz rowerzysta z Piekar Śl. marzy o pielgrzymce do grobu ojca Pio i do Watykanu. Oczywiście też rowerem.
Tekst, zdjęcia i reprodukcje: Jola Kubik
Ludwiku, GRATULUJEMY!!!