A oto moja histora, niedluga bo 2 letnia...
kwiecień 2001.
Przygotowania do sesji na uczelni. Czuje sie fatalnie, bo przyplątało mi sie jakieś przeziebienie czy grypa. Goraczkuję, ale mimo to chodzę na zajęcia. Nie lubie mieć tyłów... Nie rozstaję się z butelką - obojętnie co to jest - woda, sok, cola... Pić, pić, pić... Susza jak na pustyni... Boli mnie całe ciało - jakieś koszmarne skurcze, bóle głowy, kołatanie serca... Muszę iść do lekarza. Może jutro?Poszłam. Wywiad chrobowy - "Musi sie pani wyleczyc najpierw z tego przeziębienia, potem zrobimy pani wyniki..." Hmmm, no tak... Tylko czemu się czuję jak na godzinę przed śmiercią? Pewnie to przez tą grypę (coś ona już za długo mnie trzyma...) Mama na mnie w domu krzyczy - odchudzasz się!!! Pijesz tylko samą wodę! Wpadniesz w anoreksję! Mamo - ale ja jem, tylko coś chudne ostatnio... Mamo - ja nie robię nic złego! Uwierz mi!!! A zresztą - dajcie mi spokój, spać mi się chce, jestem zmęczona...
Wielkanoc.
Nie mam apetytu, juz 3 dzień. Nie poznaje swej twarzy w lustrze. Coś jest nie tak. Mama dzwoni do szpitala (ja leżę w łożku, pół dnia już cierpie na niestrawność...) Każą przyjechac na oddział... Jezuuu, jak mi ciężko wstać z łożka...
Szpital. Tego samego dnia, wieczorem.
Badanie cukru "na cito". Słowa lekarza: "Uuuuuuuuu.....kochana, tak jak myślałem - masz cukrzycę".
Boże! ja? DLACZEGO??????????????????
Płaczę... myślę o tym, że nie zdążylam zajść w ciąże i urodzić dziecka... Lekarz mnie uspokaja - będziesz jeszcze miała dzieci - zdrowe i duże! Kładę sie na szpitalnym łóżku. Ryczę jak bóbr... Obie ręce pokłute. Kroplówki... Nie śpię tej nocy...
8 dni spedzam w szpitalu. Edukuje się, ile mi sił starcza...
W domu.
Wszyscy przerażeni. Nikt nic nie mówi. Wszyscy milczą. Boją się...
Przepaść sie pogłebia.
To co mogło nas scalić - zaczyna nas dzielić...
Uczelnia.
Podobnie... Współczucie dookoła. Tysiące męczących pytań...
Staram się na wszystkie odpowiadać.
Sebastian.
Przerażony, choć stara się tego nie pokazywać. Jest ze mną zawsze, na dobre i na złe. Kocham cię za to...
Tak mija czas. Po okresie buntu, przychodzi zrozumienie. Akceptacja. Inaczej po prostu nie można. Trzeba kochać siebie i swoją chorobę, bo ona tez jest częścią ciebie...
Mówią mi, że choroba mnie zmieniła. Zachowuję sie teraz inaczej. Nie śmieję się już tak często, nie szaleję... Ja po prostu czasem mam gorsze dni, tak jak i wcześniej. A że nie piję? Tym lepiej dla mnie!!! I tego się trzymam.
Poznaję nowych ludzi. Poznaje diabetyków. Każdy z nich jest inny, każdy mnie fascynuje...
Może właśnie o to chodzi w życiu? Może właśnie to mi otworzyło oczy?
Boje sie czasem o jutro. O przyszłość. Ale to chyba normalne? Chce stabilizacji, mam już prawie 24 lata... Ja chcę żyć!!!
Pozdrawiam całą redakcję.
Mam nadzieję, że moje opowiadanie nikogo nie zanudziło na amen!
Urszula Burchardt