Początki w domu były trudne, dieta i ciągła kontrola glikemii kilka razy dziennie. Moja mama bardzo dbała o to, abym przestrzegała diety oraz o to, aby moje cukry były jak najlepsze. Nie zawsze udawało jej się mnie "upilnować" i kończyło się wysokim cukrem. Na początku trudno mi było przeliczać wszystko na wymienniki, ale później już do tego przywykłam. Albo albo, tzn. albo kromka chleba, albo pół jabłka. I tak pod skrzydełkami moich rodziców przetrwałam szkołę podstawową oraz liceum.
W szkole podstawowej prawie nikt nie wiedział, że jestem chora, tylko najbliższe koleżanki, no i oczywiście nauczyciele. Zresztą nie miałam czego się bać, ponieważ mój tata pracował w tej samej szkole, gdzie się uczyłam, zawsze więc mogłam na niego liczyć. Gdyby znajomi z podstawówki dowiedzieli się o mojej chorobie na pewno nie byłaby zaakceptowana. Później w liceum uświadomionych osób było trochę więcej. Myślę, że wynikało to z dojrzałości moich przyjaciół. Potrafili to zaakceptować, a Ci którzy nie potrafili... cóż nie byli moimi przyjaciółmi.
Na studiach, gdzie wiadomo człowiek jest trochę bardziej anonimowy wiedziało tylko kilka osób. W pracy natomiast (5 lat studiowałam zaocznie) prawie wszyscy. Wiem, że były komentarze na temat mojej choroby, pewnie nadal są, ale szczerze mówiąc mało mnie to obchodzi. Wątpię, żeby ktoś miał ochotę zamienić się ze mną - cukierkiem.
Mimo, iż przez cały okres trwania mojej choroby starałam się, aby moje cukry były jak najlepsze i starałam się je normalizować nie tylko podając insulinę, ale także uprawiając sport (jazda na rowerze, spacery itp.) to dopiero kilka miesięcy temu zdałam sobie sprawę jak ważne jest to, aby cukry utrzymywały się w granicach 80-120. Postanowiliśmy z mężem mieć dziecko. Oczywiście ciążę chciałam zaplanować, niestety ówczesna praca, jaką wykonywałam, nie pozwoliła mi na tak częstą kontrolę glikemii i spożywanie posiłków w godzinach, jakich powinnam (zalecanych przez lekarza) lub kiedy po prostu musiałam ze względu na niski poziom cukru. Postanowiliśmy z mężem poczekać z dzidziusiem, gdyż nie chcemy ryzykować zdrowia dziecka i mojego. Niedawno zmieniłam pracę na spokojniejszą- wydaje się mi, że lepszą i być może już niedługo spróbujemy zawalczyć znów o kochanego małego człowieczka.
Obecnie stanowisko w pracy, jakie zajmuję jest tzn. "siedzącym", dlatego też staram się jak najczęściej jeździć na rowerze czy po prostu spacerować. Po wysiłku fizycznym życie staję się piękne, bo wtedy bez skrupułów i późniejszych konsekwencji mogę zjeść ukochanego batonika.
Z cukrzycą żyję dłużej niż bez niej. Już nie pamiętam jak to było, kiedy byłam zdrowa. To, że w tej chwili nie mam żadnych powikłań zawdzięczam moim kochanym rodzicom, szczególnie mamie oraz mojemu cudownemu mężowi, który pokochał mnie i moją cukrzycę :-) .
Ewelina
(dane do wiadomości Redakcji)