Miałem 11 lat, kiedy lekarz beztroskim głosem oznajmił, że mam cukrzycę. Pamiętam strach przed nieznanym i długi pobyt w szpitalu. Później nastąpił okres oswajania siebie i otoczenia z chorobą. Tłumaczenie każdemu, dlaczego muszę nakłuwać sobie palce, robić zastrzyki było dla mnie czymś bardzo kłopotliwym, ale powoli uczyłem się, co tak naprawdę potrafi mój organizm i jak ważne jest właściwe podejście do każdego problemu.
Wraz z biegiem czasu zmieniały się leki, sposoby leczenia, dieta, lecz jedna rzecz pozostała - samokontrola. Dziś mam 20 lat i nadal mierzę cukier więcej niż 6 razy na dobę. Nie wynika to ze złego stanu zdrowia, czyli rozchwianych cukrów, ale ze świadomości, iż samokontrola jest najważniejszą częścią walki z cukrzycą. Przyznam się, że bez oporów mierzę sobie cukier niemal w każdej sytuacji, zaś glukometr towarzyszy mi w bieganiu, wspinaczce, nauce, pracy i wielu innych sytuacjach.
Czy cukrzyca jest tożsama z bólem? Odpowiem bez wahania - na pewno. Podawanie insuliny, czy to za pomocą pompy, czy strzykawki zawsze powodować będzie ból. Sam czasami doświadczam bólu, który uniemożliwia mi bieganie czy wspinaczkę - a powód jest prozaiczny - źle "zainstalowana" igła od pompy.
Ja i góry
W tym roku po raz kolejny postawiłem sobie za cel wejście na czterotysięcznik, ale żeby podnieść poprzeczkę wybrałem się do Szwajcarii, w masyw Monte Rosa, gdzie na niewielkiej powierzchni wyrasta kilkanaście gór, co pozwoliłoby mi wejść nawet na trzy czterotysięczniki dziennie.
Po przyjeździe do Zermatt - miejscowości, z której mieliśmy wyruszyć w góry - okazało się, że moje ambitne plany muszą ulec zmianie: nieprzewidywalna pogoda sprawiła, że większość gór stała się niedostępna, lub ich zdobycie pociągnęłoby za sobą ryzyko, na które nie mogłem sobie pozwolić.
Ostatecznie udało mi się zdobyć tylko jeden szczyt, Breithorn, ale muszę przyznać, że jest to dla mnie wynikiem bardzo nie satysfakcjonującym, Naprawdę musieliśmy się ostro napracować, aby go zdobyć - a wyglądało to tak:
Wcześniej rano wyruszyliśmy kolejką na wysokość około 3600 metrów skąd rusza się na szczyt. Wśród tłumu turystów wyglądaliśmy jak tragarze, ponieważ chcieliśmy wejść jeszcze na 2 inne szczyty, Castor i Polux, co wymagało zabrania namiotu, śpiworów, a przede wszystkim jedzenia na 3-4 dni. Po dotarciu do końcowej stacji kolejki sprawnie związaliśmy się liną i ruszyliśmy w kierunku szczytu.
Droga wiodła najpierw łagodnie w dół, później zaś długi odcinek po płaskim terenie, aby w końcu piąć się ostro, długimi zakosami do szczytu. Marsz przebiegał bardzo sprawnie do momentu, kiedy jedna z osób - mama - zaczęła chorować. Nie mieliśmy wyjścia: należało schodzić. Zachowując wszelką ostrożność zaczęliśmy przedzierać się w dół, aby zminimalizować objawy choroby wysokościowej. Po około 1,5 godziny znaleźliśmy się w pobliżu kolejki, gdzie zostawiliśmy mamę, która sama doszła do stacji i zjechała w dół.
My (tzn. ja i Staszek) postanowiliśmy, że spróbujemy zaatakować raz jeszcze - związani liną rozpoczęliśmy bieg ku szczytowi. Musieliśmy się spieszyć, gdyż w nocy w Alpach często zdarzają się, krótkie acz gwałtowne załamania pogody. Brodząc w śniegu (słońce mocno nagrzewa połacie śniegu, zmieniając go w breję), walcząc ze zmęczeniem (zabraliśmy ze sobą wszystkie rzeczy - zamiast zostawić je w okolicach stacji) i upływającym czasem wchodziliśmy do góry. Około 13 stanęliśmy na szczycie. Pogoda zaczynała się zmieniać - zewsząd napływała mgła, robiło się coraz chłodniej. Kilkanaście minut filmowania, kilka zdjęć, pomiar cukru (na szczycie 166 mg%) i długie zejście, aż do stacji kolejki. Ten etap choć bardzo wyczerpujący, napełnił mnie pewnością, że dobra obserwacja cukrów pozwala na długi wysiłek z bardzo dużym natężeniem.
Ponieważ nie udało nam się zrealizować naszego planu, postanowiliśmy zaatakować najwyższy szczyt masywu - Duforspitze. Po kilkunastu godzinach odpoczynku najpierw podjechaliśmy kolejką, a później już pieszo dostaliśmy się na wysokość około 3000 metrów, gdzie rozbiliśmy namiot wśród kamieni. Droga do tego miejsca była bardzo długa i urozmaicona - najpierw zeszliśmy kilkaset metrów w dół, później przez dwa lodowce przedostaliśmy się pod skalną ścianę, którą wspięliśmy się na wysokość przyszłego obozowiska. Byłem zmęczony, ale szczęśliwy, gdyż z wyładowanym plecakiem pokonałem trasę, którą normalnie ludzie pokonują "na lekko", gdyż wszystko zapewnia im położone w pobliżu schronisko. Mój dobry humor przyćmiły jednak wydarzenia nadchodzącej nocy - załamanie pogody uniemożliwiło wejście na szczyt i było zwiastunem tego, że pogoda zaczyna się psuć na dobre. Postanowiliśmy czekać. Kolejny dzień to obserwacja nieba, które pokrywało się chmurami. Noc była gorsza od poprzedniej - opady gradu i deszczu oraz silny wiatr nie pozwalały zasnąć.
Następnego dnia nadeszła mgła, która zatrzymała nas w namiocie i dopiero czwartego dnia udało nam się zejść do kolejki i zjechać do Zermatt. Nasza górska "Odyseja" zakończyła się - pogoda zwyciężyła, ale człowiek nie przegrał - po raz kolejny udało mu się wrócić cało.
Co dają mi góry
Wspinaczka czy wielodniowe wędrówki w górach są dla mnie przede wszystkim odskocznią od codziennych problemów, również tych związanych z cukrzycą. Jak każda aktywność fizyczna wpływają korzystnie na mój ogólny stan i wyrównanie choroby. Zauważyłem, że od kiedy się wspinam, nabieram coraz większego dystansu do życia - przez to mniej się stresuję i unikam wahań poziomu cukru. Wejście na szczyt jest dla mnie czymś mistycznym, czymś, co przeżywa się wewnątrz własnej duszy - często te kilkanaście minut w najwyższym punkcie to efekt wielotygodniowych przygotowań, wyczerpujących treningów i dziesiątek wyrzeczeń. Wspaniałym doświadczeniem jest już prozaiczne, wydawałoby się, pakowanie plecaka - wtedy decyduję, co będzie mi niezbędne do przeżycia, a to przekłada się później w życiu na umiejętność podejmowania decyzji i, co uważam za bardzo ważne, pozwala rozpoznać, co jest dla każdego z nas najważniejsze.
Co daje mi cukrzyca
Mogłoby się wydawać, że cukrzyca to same ograniczenia, zakazy i nakazy, jednak przykład każdego chorującego temu zaprzecza. Osobiście uważam, iż przez tę chorobę szybciej stajemy się dojrzali i odpowiedzialni. Dzięki pewnym ograniczeniom jesteśmy zmotywowani do ćwiczenia naszej woli. Podczas uprawiania jakiejkolwiek aktywności fizycznej mamy ogromną przewagę nad innymi - znamy nasze organizmy - wiemy, jakie objawy towarzyszą zmęczeniu, obniżeniu poziomu cukru czy odwodnieniu.
Często wyobrażam sobie cukrzycę nie jako chorobę, ale jako motywację do zdrowego życia, pełnego aktywności fizycznej i umysłowej, zdrowej diety i radości z życia. Ciągle słyszę opowieści zdrowych ludzi, którzy twierdzą, że gdyby znali swój organizm, to na pewno ukończyliby ten wyścig. Wtedy uśmiecham się tylko w duchu, bo ja już znam siebie niemal na wylot.
http://www.abbott-diabetes-care.pl
Strona internetowa Wojtka Opatowicza: www.wojtek-opatowicz.pl