Sama nie jestem chora na cukrzycę. Nie chcę tu pisać o sobie. Chcę napisać o najwspanialszym człowieku na ziemi, najlepszym przyjacielu.
Michał ma 19 lat, zachorował w wieku 3 lat. Często opowiadał mi o tym jak biegał do łazienki ze szklanką stawał na stołeczku i pił wodę z kranu, bo przecież małemu człowieczkowi chciało się pić. Od tamtej pory cukrzyca stała się jego życiowym bagażem. Kiedy wyobrażam sobie scenę, kiedy jako mały chłopiec dostawał zastrzyki w "pupę" :), zawsze przypominam sobie o moich własnych wyprawach "na zastrzyk". Mama zawsze powtarzała "to nie będzie nic bolało, jak ukucie komara". Ja i tak wiedziałam swoje. Bolało.
A on, codziennie, dzień w dzień...
Teraz z całych sił przytuliłabym tego małego chłopczyka i pocałowała w czółko. Zabrałabym to od niego gdybym tylko mogła. Ten ból, te wspomnienia, ograniczenia, insulinę, wymienniki, glukometr,... snikersy (mogłyby ostatecznie zostać).
Kiedy pierwszy raz pokazał mi w jaki sposób bada sobie cukier, mało nie zemdlałam. Nigdy nie zapomnę tego "strzelania" nakłuwacza :) Potem poprosił żebym wstrzyknęła mu insulinę. Bałam się tak bardzo, że mogę zrobić mu krzywdę. Zgodziłam się w końcu za którymś-tam razem. Ręce latały mi na lewo i prawo. To był koszmar dla mnie. On tylko powiedział, że nie bolało i świetnie sobie radzę.
Kiedy pytam go czy nie ma żalu do nikogo, że ma cukrzycę. Czy nigdy nie zastanawiał się dlaczego on, dlaczego to właśnie to jego spotkało i czemu tak musi być. Odpowiada zawsze spokojnie i zawsze to samo. Dla niego cukrzyca stała się częścią życia, nie wie jak to jest żyć bez niej. Przyzwyczaił się, to część jego egzystencji.
Jestem pod wrażeniem.
To wspaniały człowiek. Jakich mało. Tylko jeszcze brakuje mu trochę dyscypliny :)
Agu