Na zakończenie uroczystości uczestnikom rozdano poświęcone, małe chlebki naznaczone krzyżem, przygotowane przez piekarnię w Rzykach, z przesłaniem by zanieść je do swoich domów. Tradycją tego miejsca jest uczestniczenie w ważnych uroczystościach ułanów z formacji wojskowych kultywujących historię polskiej kawalerii.
Na koniach przybyli jeźdźcy z jednostek w Krakowie, Kalwarii Zebrzydowskiej, Sułkowicach, Chrzanowie oraz z gospodarstwa agroturystycznego Grudki z Woźnik k. Wadowic. Nie zabrakło też znakomitego naszego pięściarza Tomasza Adamka z pobliskich Gilowic.
Następnie całą grupa udaliśmy się na sąsiadujący szczyt, by przysiąść na dłużej, biwakując i relaksując się wspaniałą, jesienną pogodą. Po 10 minutach krótkiego marszu cel został osiągnięty. Było tu już wielu uczestników zlotu i ciągle dochodzili nowi turyści, łaknący czystego powietrza i odpoczynku na słonecznej polanie. Jest to rodzinna góra dla mieszkańców Wadowic i Andrychowa oraz pobliskich miejscowości, gdyż ze wszystkich stron można na nią wejść wyznaczonymi trasami i nie wymaga dużego wysiłku nawet dla dzieci. Jest najlepszym punktem widokowym w Beskidzie Małym. Stąd rozciągają się widoki na masyw Diablaka, Pilska i Skrzycznego. Przy bardzo dobrej przejrzystości powietrza dostrzeżemy stąd Tatry i Gorce, a na wschodzie Skawinę i Kraków. Na szczycie stoi wysoki, drewniany krzyż milenijny postawiony w 2000 roku oraz rogacz szlaków i szałas chroniący turystów przed niepogodą. Na środku polany umiejscowiono tablicę z panoramą pasm górskich od strony południowej, niestety mocno już zrysowaną przez wątpliwej miary turystów. Pod wiatą, wedle zwyczaju, zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie całej grupy z szyldem koła. Naszym małym uczestnikiem wycieczki był dwuletni Nikodem, wędrujący wraz z mamą i tatą. W nagrodę został wyróżniony dyplomem pod schroniskiem za najmłodszego uczestnika rajdu.
Rozłożyliśmy się wygodnie na polance oświetlonej jesiennymi promieniami naszej życiodajnej gwiazdy, by odpoczywając i podziwiając okolicę móc jednocześnie rozpocząć rodzinny piknik. Zamykając oczy próbowałem przenieść się w czasy, kiedy jako dziecko wraz z ojcem i bratem wędrował tu Karol Wojtyła. Będąc uczniem wadowickiego gimnazjum, złaził okoliczne szlaki wraz z kolegami z klasy. Następnie, jako duszpasterz akademicki z krakowskiego kościoła św. Floriana wielokrotnie zabierał tu swoich podopiecznych. Ostatni raz gościł na szczycie, jako kardynał we wspominanym wcześniej 1970 roku, natomiast z pokładu helikoptera w 1999r dane mu było jeszcze raz zobaczyć ulubioną górę. Teraz zapewne patrzy na nas z góry, będąc już naszym Świętym Janem, Pawłem II. Przez cały okres swojego długiego i bogatego duchowo życia kochał góry i tam szukał inspiracji do pracy twórczej, na rzecz całego kościoła nie tylko w Polsce, ale też w mocno skonfliktowanym świecie, piastując przez lata papieski urząd.
Kolejny już raz wykonuję pomiar cukru i dopasowanie insuliny do planowanej zjedzonej ilości węglowodanów, czyli krótko mówiąc wszystko to, co zawiera cukry musi być przeze mnie przeliczone pod względem zapotrzebowania insulinowego jak i wykonywanego wysiłku fizycznego. Takie rozumowanie pozwala mi na ewentualne uniknięcie kłopotów z moją słodkością w następnych godzinach wędrówki. |
Racząc się herbatą z termosów i zjadając ostatnie kanapki regenerowaliśmy siłę przed ostatnim etapem dzisiejszego dnia, czyli powrotem do autobusu. Silniejsza grupa udała się samodzielnie w drogę powrotną przez Przełęcz Kocierską. Pozostali korzystali jeszcze z uroków tej pięknej polany. Dochodziła piętnasta po południu i też postanowiliśmy wracać. Zaproponowałem powrót szlakiem "serduszkowym", gdyż jest łagodniejszy od czarnego. Dla mojej żony miało to ogromne znaczenie, z uwagi na jej bezpieczeństwo i niepełną sprawność ruchową. Ostatnia grupka wracała czarnym, najkrótszym ze wszystkich szlakiem. Jest on dosyć stromy i wymaga dużego wysiłku oraz zachowania szczególnej ostrożności przy schodzeniu. Wraz z nami wracał Janusz z rodziną oraz obydwaj panowie Kazkowie. Ze szczytu udaliśmy się w drogę powrotną.
W Polowie odcinka jest rozwidlenie tras i czarny odbija w lewo. Trawersując zboczem Gronia, sprowadza turystów w dół do przysiółka Mydlarze. Obracając się w kierunku przeciwnym, przy dobrej pogodzie, możemy stąd w oddali zobaczyć koronę zapory w Świnnej Porębie na Skawie. Powstawanie zapory stanowi ewenement w polskiej historii długości wznoszenia hydrobudowy. Pierwsze prace rozpoczęto w 1986 roku, a ostateczne ukończenie trzeciego, co do wielkości zalewu w Polsce planowane jest dopiero w trzecim kwartale tego roku. A czy to już finalna data zakończenia budowy?
Idąc dalej, po 10 minutach, wracamy pod schronisko, którego częstym gościem był najwybitniejszy Polak naszych czasów - Karol Wojtyła. Pod koniec wojny w 1945 roku schronisko cudem uniknęło spaleniu. Dzięki sprytowi i przebiegłości ówczesnego gospodarza Jana Targosza, który upił bimbrem wycofujące się niemieckie oddziały, obiekt ocalał i służy turystom do dnia dzisiejszego.
Na krótko zatrzymujemy się przy rogaczu szlaków, by na tablicy informacyjnej zapoznać się z kolejną, ciekawą historią tego miejsca, a mianowicie "hrabskimi butami". Możemy dowiedzieć się, że właściciele zamku w Suchej Beskidzkiej, w drugiej połowie XIX wieku, zapraszali swych gości na górskie wycieczki, na pobliski Leskowiec. Upamiętniając obecność na szczycie szlacheckich zdobywców, kazali wykuwać ślady ich stóp i herby na kamiennych płytach i tam też je umieszczano. Wkrótce jednak, na złość panującym, zostały przez miejscową ludność zniszczone bądź zrzucone w nieznanym kierunku do okolicznych lasów. Dopiero niedawno dwie zostały odnalezione i przetransportowane pod schronisko. Wraz z kamiennym słupkiem z wykutym herbem Potockich Pilawa, stanowią sporą ciekawostkę historyczną jak i turystyczną tego miejsca.
Powracając naszą grupką idziemy okrężną drogą, aż do miejsca gdzie szlak niebieski z zielonym rozchodzi się z pielgrzymkowym. Następnie skręcamy w lewo, w wąską ścieżkę leśną idącą ukośnie do szczytu góry, z której schodzimy. Zawiedzie nas ona na sam dół do miejsca startu czarnego szlaku. Szlak "białych serduszek" został wytyczony z inicjatywy Stefana Jakubowskiego z Andrychowa, w okresie budowy Kaplicy na Groniu JPII. Stanowi alternatywę czarnego szlaku, dzięki której starsi ludzie mogą bez problemu dotrzeć do sanktuarium. W drodze powrotnej idę w parze z p. Kaziem, znanym ze swoich licznych opowiadań, także i tym razem słuchając kolejnych historyjek. Natomiast Krysia szła w tyle z drugim, nowopoznanym panem Kazimierzem.
Ten odcinek jest bardzo łagodny i w spokojnym, relaksacyjnym tempie poruszamy się do miejsca zbiórki, cały czas lekko schodząc w dół, aż do rozwidlenia szlaku czarnego, idącego stromo pod górę na sam szczyt Gronia, z pielgrzymkowym. Jest tu ławeczka, gdzie można na chwilę odpocząć oraz kolejna, drewniana kapliczka z krzyżem. Robimy małą przerwę, by po chwili ruszyć dalej. Z uwagi na większe nachylenie stoku, kolejne metry okażą się bardziej wyczerpujące. Szliśmy na końcu, a ja cały czas ubezpieczałem Krysię, idąc metr przed nią. Miejscami było stromo, a na ziemi leżały już pierwsze, zeschnięte liście drzew, które w kontakcie z mokrym podłożem mogły przyczynić się do poślizgu i w konsekwencji do niebezpiecznego upadku. W dodatku na tym odcinku wystawało z ziemi dużo korzeni, na co szczególnie trzeba było uważać. Schodząc mijamy dorodne buki i graby, dotykając przy okazji ich zdrowych pni. Szczególnie okazałe rosną w partiach szczytowych wzniesienia. Między nimi wije się nasza ścieżka.
W taki to sposób, idąc prawie razem, bezpiecznie zeszliśmy na sam dół, pod kolejną kapliczkę, tym razem św. Franciszka z Asyżu. Mijani przez kolejnych turystów zrobiliśmy kilka zdjęć. Następnie wąską i asfaltową drogą w przysiółku Mydlarze, bez pośpiechu doszliśmy do budynku starej kuźni, w której odpoczywał podczas górskich wędrówek biskup krakowski Karol Wojtyła. Krzyż wraz z tablicą pamiątkową upamiętniają to miejsce. Z lewej strony drogi towarzyszy nam potok Rzyczanka, spływający z pobliskich zboczy. Tak oto, po kwadransie dochodzimy do pętli autobusowej, na której czekał nasz autokar. Jak się okazało nie byliśmy ostatnimi. Musieliśmy poczekać na pozostałych, powracających z polany, którzy dłużej na niej zabawili, wykorzystując do maksimum piękną i słoneczną pogodę. Miałem czas na zmonitorowanie cukrów oraz pozbycie się z plecaków wszystkiego, co nadawało się do jedzenia.
Oczekując na powrót brakujących osób, zrobiliśmy ostatnie zdjęcia i zadowoleni z kolejnej, udanej eskapady, niebawem powracaliśmy do swoich domów. Miałem dodatkową satysfakcję z faktu uczestniczenia w wycieczce małżonki, której ta wyprawa na pewno poprawiła samopoczucie i nastawienie do życia w tym trudnym dla niej okresie walki o odzyskanie pełnej sprawności ruchowej.
Leszek Bartołd
l.bartold@wp.pl