Piątek, godzina 7:45 przebudziłam się jak zwykle po to, by zmierzyć cukier, "zażyć" insulinę, a potem szybciutko pod prysznic, śniadanko i do pracy...
... Oh!, jakie piękne słońce zakrada się przez okno. Budzi mnie swoimi mocnymi, ciepłymi promieniami.
Nareszcie piękna pogoda. Mój humor odrazu staje się lepszy. No... prawie lepszy. Gdyby nie ta insulina i cukier...
Oj! nie ma co "gdybać". W końcu to codzienność.
Hm... jak mi to wszystko lekko przychodzi, a może tylko mi się tak wydaje?
Nie! Przecież muszę być silna i cierpliwa. Muszę pokonać strach! Muszę!
O czym to ja wcześniej pisałam? Jak zwykle z jednego wątku, przechodzę w drugi...
Ach, już wiem!
Piękny ranek. O tak...
Tylko zaraz, zaraz. Gdzie podział się mój dobry humor? A to słońce? Gdzie się schowało?
Opanowały mnie dziwne uczucia: zlość, beznadzieja, bezradność i niechęć. Olbrzymia niechęc do wszystkiego i wszystkich...
... Schodzę na dół, mama uśmiechnięta, tata zadowolony, a we mnie jeszcze większa złość. Mama coś mówi, próbuje pocieszyć, co doprowadza mnie do szału.
Wychodzę obrażona, trzaskam drzwiami, w końcu płacz.
Moja złość przeradza się w żal i ból. Wewnętrzny ból i smutek...
Co się ze mną dzieje? Dlaczego moje zachowanie jest takie okropne? Dlaczego ranię najbliższych?
Wychodzę do pracy.
Godzina 9:30 rano
Jestem już w pracy. Godzina 11:00. Wszystko jest ok. Czuję się wspaniale, energia mnie rozpiera. Dzień jest taki piękny...
Dlaczego rano zachowałam się tak beznadziejnie?
A właściwie to, za co obraziłam się na rodziców? Już sama nawet nie pamiętam. A nie pamiętam, bo przecież nie było o co!
Muszę koniecznie do nich zadzwonić, przeprosić.
Tak... zaraz to zrobię!!!
Godzina 14:00. Uff... już po wszystkim. Czuję ulgę. Rozumieją mnie.
Wiedzą, że moje zmiany nastroju: złość, żal - to wszystko dlatego, że "dopadło" mnie z rana niedocukrzenie.
Brr... okropne.
Jednak mimo to nie poddam się!! Będę z nim walczyć! Nie dam się ponieść emocjom!
Nie dam się!!!
Dorota