Tą pracę dedykuję Pani Doktor, która odgrywa największą rolę od początku mojej wędrówki, której celem jest przezwyciężenie choroby. Dziękuję zarazem za zaangażowanie. Pani praca sprawiła, że nie położyłam się na ołtarzu topornego realizmu, nie utraciłam wiary, dzięki której mogę żyć pełnią życia z myślą, że może być tylko lepiej.
* * *
Każdy nawet najdrobniejszy łyk jakiegokolwiek płynu przepływał przeze mnie jak przez jakieś sitko. Zdążyłam coś wypić, a już w tej samej minucie siedziałam tam, gdzie król piechotą chodzi. Niekiedy nie zdążyłam nawet dobrze podciągnąć spodni, a już zaczynała się powtórka z rozrywki.
A co najgorsze, nie mogłam pozbyć się nie ustawicznego uczucia pragnienia. Ale była to dopiero przysłowiowa kropla w morzu... Po pewnym czasie dołączył jeszcze przenikliwy do szpiku kości ból brzucha i nieustanne osłabienie. Znacie to uczucie?
Zawieziono mnie do lekarza. Nie pamiętam dokładnie, ale chyba stwierdzono zapalenie wątroby.
W szpitalu spędziłam dwa tygodnie, ale tam nie stwierdzono, że powyższe objawy mogą mieć coś wspólnego z rozwijającą się w moim organizmie cukrzycą. Wróciłam do domu. Dostałam jakieś lekarstwa na całkowite zwalczenie poprzednich dolegliwości. Objawy ustąpiły, ale na krótko... Powróciły równie szybko jak zniknęły. Dodatkowo pojawiły się wymioty. Znowu trafiłam do szpitala. Tym razem skierowano mnie do Warszawy.
Cukrzyca? Insulina? Co to w ogóle jest?! Mając cztery latka, nie umiałam pewnie tych nazw poprawnie wymówić, a tym bardziej zrozumieć ich znaczenia.
Mój pierwszy pomiar cukru wyglądał mniej więcej tak oświetlona sala, pielęgniarki, przerażeni rodzice...Musieli mnie siłą przytrzymywać! Nie chciałam pozwolić na to, by nakłuto mój malutki paluszek. Wynik moich słodkości był wysoki i otworzył bramę do nowego, jeszcze wtedy całkiem obcego świata. Styl dotychczasowego życia trzeba było zmienić, nieodwołalnie od zaraz.
Wiadomo, rodzice musieli się wszystkiego nauczyć za mnie. Byłam za mała, by to wszystko pojąć! Gdy dorastałam, stopniowo poznawałam oblicza Nowego Świata. Dzięki przewodnikom wykształconym, wspaniałym lekarzom odkrywałam tajemnice, jakie kryła przede mną choroba. Dorastając z nią, poznawałam również siebie. Uczyłam się odpowiedzialności. Z dwunastoletnim stażem cukrzycy jest mi o wiele łatwiej...
Każdy przeżywa dwa etapy choroby bunt i zaakceptowanie. Na szczęście ja mam już to za sobą. Kiedyś pytałam siebie Dlaczego Ja?. Nie mogłam udzielić odpowiedzi na to pytanie. Przyjęłam założenie, że tak miało być i musiałam się z tym pogodzić. Trwało to parę lat, ale w końcu przychodzi taki moment, gdy człowiek uświadamia sobie, że tak dalej nie można. Trzeba się zmienić i wziąć w garść! Ten bunt to poprzeczka. Nie była to przeszkoda, którą należało pokonać, coś w rodzaju zawady, utrudnienia, na które natrafiamy idąc ku czemuś, nie. Moja poprzeczka miała inne znaczenie. Ja chciałam zmienić repertuar moich zachowań. Zacząć kontrolować cukrzycę! Być lepszą od... siebie samej, tej wczorajszej. Nie dlatego, że ktoś mnie do tego zmuszał za pomocą marchewki i kijka. Sama tego chciałam. Podnosiłam poprzeczkę, stawiałam coraz to wyższe wymagania w stosunku do siebie samej. Próby sprostania im nazwijmy samodoskonaleniem, pracą nad sobą i chorobą.
Już czas, aby użyć tego kluczowego słowa AKCEPTACJA. Ładnie ono brzmi. Powtórzę je jeszcze raz akceptacja. Pogodzenie się z faktem, iż w moje życie wkroczyła choroba jest bardzo ważne, bo przecież cukrzyca jest częścią mnie. Dzięki temu jestem silniejsza.
Sukcesu tolerancji własnego Ja nie zawdzięczam tylko i wyłącznie sobie samej. Ogromne podziękowania należą się mojej Kochanej Pani Doktor, dzięki której zrozumiałam, że ze schorzeniem da się normalnie żyć! Grunt to nie poddawać się! Nigdy w życiu!
Rodzicom także wiele zawdzięczam. Jest tego zbyt wiele, by móc to wszystko opisać!
Wspomnę tylko o jednym... Dzięki tym ludziom posiadam najlepszy sprzęt, który pomaga mi kontrolować cukrzycę. Pompa insulinowa, nowy glukometr i oprogramowanie pozwala dokładnie monitorować chorobę.
Przez to, że chodzę z podłączonym do ciała aparatem, nie czuję się jakaś Inna. Ludzie, którzy nie wiedzą lub nie rozumieją, dlaczego nakłuwam sobie palec i naciskam, by zebrała się kropla krwi, którą następnie nakładam na jakiś tam pasek jakiegoś tam tajemniczego aparatu, przyglądają się temu zjawisku. Czasami udają, że ich to nie ciekawi, nie obchodzi, a mimo to zerkają na to, co robię. Ale ja nie przerywam wtedy, nie chowam palca i nie zasłaniam się.
Pozdrawiam wszystkich "Słodkich Ludzi", którzy przezwyciężają chorobę. A tym, którzy jeszcze wątpią, życzę, by odnaleźli ścieżkę i nie poddawali się w dążeniu do samoakceptacji.
Martyna
nr GG: 3555958.