Tak bardzo się wstydziłam swojej choroby,
że nie chciałam z nią iść w zawody,
fałszywy wstyd i rumieniec na twarzy,
był niepokojący dla mnie, chociaż nie jeden człowiek o takiej urodzie marzył.
Nie chciałam nikogo wprowadzać w moją sytuację,
chociaż, niektórzy wiedzieli i wygłaszali swe racje.
Po cichu, cichuteńku stwarzali pozory,
Dla mnie mało czytelne, dla innych zdecydowane i pewne.
Aż zdarzył się cud w tej gromadzie
zrozumiałam, że nie uchowam się w tej bazie.
Teraz jestem zadowolona, bo ta nieśmiałość,
stworzyła z moją chorobą pewną zażyłość i trwałość.
Ona mnie rozumie i ja ją też, już nie jest dla mnie jak ten jeż.
Nie czuję się onieśmielona, gdy słyszę jak się o niej mówi,
bo sama ją wspominam, bez żadnej żenady, obojętnie w jakim miejscu,
że nie jem na przykład słodkiej czekolady.
Nie częstujcie mnie waszymi smakołykami, nie mogę takich jak wy łakoci jeść,
Dajcie mi spokój, no i cześć.
I chociaż było mi przykro odchodzić z tej rodziny, teraz jestem zadowolona z tej przyczyny,
bo bardziej cenię siebie i swoje zdrowie i widzę inność w mej osobie.
Wiem, że jeśli się kogoś nie akceptuje, to taki ktoś się źle w takim towarzystwie czuje.
Bo jeśli się ma pewne ograniczenia, trzeba szukać u innych ludzi zrozumienia,
Przebywać tam,g dzie nikt z nikogo nie szydzi i się nie brzydzi .
Teraz się czuję bardziej wyzwolona, bo mój organizm z nadmiaru słodyczy nie skona.
Zdrowie, to majątek i trzeba dbać o niego, wsłuchać się w jego rytm i myśleć,
jak postępować z nim, aby w zgodzie żyć.
Marysia