Moją "Cukrową śmierć" popełniłem w celu napełnienia nadzieją serc coraz większej ilości ludzi, w tym coraz młodszych. Żyję tylko dlatego, że miałem nadzieję "załapania" się na postęp w nauce, który miał już w latach osiemdziesiątych zlikwidować wszelkie choroby uwarunkowane genami - pisze Pan Włodzimierz.
Informacje przedstawione w tej publikacji są subiektywnymi opiniami autora i nie są równoznaczne z opiniami redakcji portalu mojacukrzyca.org. Każdy Czytelnik wykorzystuje poglądy przedstawione przez Autora dla własnych potrzeb jedynie na własną odpowiedzialność.
Oto fragment książki pt. "Cukrowa śmierć":
(...) Padła diagnoza. Diabetes Mellitus - cukrzyca. Byłem zbyt młody by zdawać sobie sprawę z tego co mnie spotkało. Myślę, że nie zdawała sobie z tego sprawy cała rodzina. Kiedy lekarz prowadzący mnie poinformował matkę o konieczności wstrzykiwania do końca życia insuliny, to tak naprawdę nikt sobie nie wyobrażał z jakimi się to wiąże konsekwencjami i trudnościami. Insulinę jako lek wynaleziono dopiero w roku dwudziestym pierwszym. W czasie kiedy ja zachorowałem lekarze dysponowali jedynie insuliną krystaliczną i cynkprotaminową. Krystaliczna działała tuż po wstrzyknięciu, rozkładając czas działania na siedem godzin. Cynkprotaminowa zaś rozpoczynała działanie kilka godzin po wstrzyknięciu działając kilkanaście godzin. Były to insuliny z wołów i świń.
Pierwsze próby produkcji insuliny mającej zastąpić ludzką pochodziły z trzustek psich. Mieszankę tę podawano tylko raz dziennie, co było sprzeczne z fizjologią pracy trzustki, a to powodowało i powoduje powikłania cukrzycowe. Co było prawdziwą przyczyną powstawania straszliwie bolesnych owrzodzeń w miejscach iniekcji tego na chwilę obecną nikt nie wie. (...)
Matka gotowała igły i strzykawkę w garnuszku, wyłożonym gazą. Jeszcze wcześniej do dyspozycji była tylko wata, która szybko ulegała zabrudzeniu zapychając igły. Gotowało się to na gazie maszynki kuchennej. Bywało, że matka zajęta czymś innym zapominała o postawionej do gotowania strzykawce, z której wytapiała się cyna i tak trudno zdobyty sprzęt do przedłużenia egzystencji nadawał się na śmietnik. Wtedy to pojawiał się problem ratowania życia. |
Pamiętam dobrze podobny przypadek Matka w poszukiwaniu możliwości podania mi insuliny, gdyż tę należało wstrzyknąć w określonym czasie pojechała wraz ze mną na Pogotowie. Poprosiła dyżurną pielęgniarkę o podanie leku wręczając jej buteleczkę. Matkę ogarnął popłoch, gdy wydawać by się mogło fachowa siła wyjęła ze sterylizatora strzykawkę piątkę chcąc nią podać lek mieszczący się ledwie w jedynce. Na uwagę, że podanie insuliny może być wykonane jedynie strzykawką insulinówką pielęgniarka powiedziała, że wie co robi. Nie pozostało matce nic innego jak natychmiast zabrać mnie i szukać ratunku gdzie indziej.
Dzisiaj nie pamiętam kto okazał się tak wspaniałomyślny i kompetentny faktem jest, że żyję. Otóż jakiś czas później od chwili zachorowania w moim organizmie nastąpiła remisja. Jej początkiem była straszliwa hipoglikemia. Proszę sobie wyobrazić pięcioletniego malca, który konsumuje osiem obiadów jeden po drugim. Jak powiedział lekarz, u którego zjawiliśmy się następnego dnia obiady te uratowały mi życie. Zaczęto zmniejszać dawki insuliny. Doszło do zaprzestania wstrzykiwania życiodajnego białka. Nie kłuto mnie miesiąc. Po tym czasie wszelkie nadzieje prysły. (...)
ok. 400 KB
Aby pobrać plik należy kliknąć prawym przyciskiem myszki na wybranym obrazku, następnie "Zapisz element docelowy jako..."! Rozpocznie się pobieranie pliku.