Długotrwała i droga terapia to nic w porównaniu z ogromnymi kosztami psychicznymi, jakie ponosi pacjent po amputacji. Prawie każdy cierpi na depresję, częste są próby samobójcze. Nie wolno do tego dopuścić - mówi DZIENNIKOWI dr Grzegorz Rosiński.
Wczoraj Dziennik napisał, że system wyceny zabiegów opracowany przez Narodowy Fundusz Zdrowia zachęca szpitale, by zamiast leczyć pacjentów z tzw. stopą cukrzycową, amputowały chorą kończynę. Leczenie kosztuje bowiem ok. 12 tys. zł, ale fundusz zwraca za nie jedynie 4 tys. Tymczasem za amputację NFZ płaci o tysiąc zł więcej. Eksperci alarmują, że dopóki nie zmieni się wycena leczenia stopy cukrzycowej, dopóty nie zmienią się zastraszające statystyki. W Polsce na 100 tys. osób rocznie dokonuje się aż 8 amputacji, podczas gdy w Danii tylko dwie, a w Hiszpanii i Holandii po jednej.
MAGDALENA JANCZEWSKA: NFZ napisał do nas, że - cytuję - amputacja stopy cukrzycowej to jedna z form jej leczenia...
GRZEGORZ ROSIŃSKI*: Tak może wypowiadać się jedynie chirurg i tylko tak długo, jak długo nie będzie to dotyczyć jego własnej nogi, albo kogoś z jego bliskich. Bo to tak jakby ktoś powiedział, że najskuteczniejszą formą leczenia migreny jest odcięcie głowy. Będę cytować te słowa ku przestrodze moim studentom.
Urzędnicy funduszu twierdzą również, że zmiany w kościach to wskazanie do natychmiastowej amputacji.
To najbardziej szkodliwa wypowiedź z możliwych. Zdecydowana większość naszych pacjentów to przecież osoby, które mają zmiany w kościach. Mamy im powiedzieć: państwu już dziękujemy, bo NFZ twierdzi, że nie macie już szans? I od tej pory przyjmować tylko osoby z wrastającymi paznokciami i obtartym naskórkiem? Fundusz takim stanowiskiem daje jasno sygnał, że amputacja nogi jest w porządku. Czyli lekarze, którzy nie mają ochoty na kosztowne i długotrwałe leczenie stóp cukrzycowych i wolą je odcinać, są usprawiedliwieni. Przynajmniej nie będą mieli, tak jak nasza poradnia, ogromnego długu.
Dlaczego leczenie stopy cukrzycowej jest takie drogie?
Bo trzeba ponieść koszty skomplikowanej diagnostyki, zrobić masę zdjęć i badań. Potem trzeba pacjentowi podawać drogie antybiotyki. Kilka razy dziennie czyścić i opatrywać mu stopę, odsysać z niej płyn, pobudzać ukrwienie próżniowo, a nawet - jeśli wymaga tego terapia - podawać specjalne robaki, które oczyszczają ranę. Wiem, że brzmi to dla laika upiornie, ale chyba znacznie bardziej upiorna jest utrata nogi. Ale taka długotrwała i kosztowna terapia to nic w porównaniu z ogromnymi kosztami psychicznymi, jakie ponosi pacjent po amputacji. Prawie każdy cierpi na depresję, częste są próby samobójcze. Nie wolno do tego dopuścić.
Pacjenci skarżą się, że także leczenie ambulatoryjne jest bardzo drogie.
Niestety, najzwyklejsze opatrunki kosztują miesięcznie 200 zł. Te nowej generacji aż 700 zł, a różnica w jakości jest spora. Te nowsze skracają leczenie o kilka miesięcy. Ale w szpitalu też mamy problemy z opatrunkami. Pacjenci to widzą. Raz nawet chory, któremu uratowaliśmy nogę, przyniósł nam ogromne pudło z gazą i bandażami o wartości kilku tys. zł. Tak bardzo chciał się odwdzięczyć za to, że może chodzić. Inny pacjent podarował nam aparat fotograficzny i powiedział: panie doktorze, róbcie zdjęcia, pokazujecie je wszystkim i mówcie głośno, że nawet tak drastycznie wyglądające przypadki można uratować. Więc NFZ obraża wszystkich ludzi, którym uratowaliśmy stopy.
Tylko w zeszłym roku było 103 takich pacjentów.
I codziennie mam przynajmniej kilka błagalnych telefonów: panie doktorze, proszę mnie ratować. Ale my mamy tylko cztery łóżka, w porywach sześć, gdy udaje nam się wywalczyć dwa dodatkowe na badania naukowe. Czuję ogromną złość i bezsilność, że nie mogę pomóc wszystkim potrzebującym.
W trakcie naszej poprzedniej rozmowy zadzwonił do pana pacjent z Mińska Mazowieckiego, którego tam zakwalifikowano do amputacji. Odesłał go pan z kwitkiem?
Nie. Miał dużo szczęścia. Akurat zwolniło się u nas łóżko, więc mogliśmy go przyjąć. Ten mężczyzna wypisał się na własne żądanie ze szpitala w Mińsku i przyjechał do nas. Ma 50 lat, nogę obtarł sobie na weselu. Ubrał po prostu, jak wielu naszych pacjentów, nowe buty. Jego stopa jest w złym stanie, ale wierzę, że ją uratujemy.
*dr Grzegorz Rosiński jest diabetologiem w Poradni Stopy Cukrzycowej warszawskiego szpitala na Banacha
Foto: Wojciech Grzędziński