Nazywam się Agnieszka. Mojego obecnego Narzeczonego poznałam na studenckiej stancji, cztery lata temu. Zafascynował mnie od dnia naszego pierwszego spotkania. Trudny i skomplikowany - genialny "ścisłowiec", student elitarnych studiów międzywydziałowych. Przystojny i z poczuciem humoru, choć nieporadny jak dziecko i biedny jak mysz kościelna. Serce mi pękało na widok tego, co jadał i tego, w co się ubierał... A przy tym samotny, nieufny, wyraźnie mocno przez kogoś skrzywdzony. Nie wiedziałam, że jest chory.
Nie miałam wówczas nawet podstawowej wiedzy na temat cukrzycy. Pierwszym, co mnie zaskoczyło, były strumienie (dosłownie) potu, którymi oblewał się po każdym większym wysiłku i jego dziwnie częste napady senności, złego samopoczucia, "humorki". Twierdził oczywiście, że to nic nadzwyczajnego. A każde pytanie zbywał zniechęcającym warknięciem - był tym wyraźnie skrępowany, więc nie naciskałam. Pewnego dnia postanowiliśmy wybrać się na kolację oraz wieczorny spacer po Wawelu. A raczej odwrotnie - najpierw na Wawel. Pozwolił mi wybrać kolejność... Gdybym ja wtedy wiedziała... Już po krótkim czasie od wyjścia z domu Tymek zaczął sprawiać wrażenie nieobecnego czy zamyślonego. Reagował z opóźnieniem, niewyraźnie mówił... Zupełnie, jakby był pijany. Pytania, co się dzieje nie przynosiły rezultatu - denerwował się, zażądał w końcu, abyśmy weszli gdzieś na kolację.
Niestety ulica Św. Gertrudy nie należy do "oblepionych" przez restauracje i kawiarenki. A On odpływał. Czuł się wyraźnie coraz gorzej. Wierzcie mi - byłam przerażona i całkowicie bezradna - zaczęły sztywnieć mu mięśnie, przystawał, opierając się o kamienice. W końcu usiadł i niemal zupełnie straciłam z nim kontakt. Dopiero wtedy przyszło mi do głowy, że to cukrzyca, hipoglikemia. Moja Mama jest pielęgniarką, gdzieś mi się obiło - nigdy wcześniej nie spotkałam się z tą chorobą! Nikomu nie życzę podobnej sytuacji - późny wieczór, boczna, ciemna, pozbawiona sklepów i knajpek ulica. Nie wiedziałam, czy biec gdzieś po słodycze czy dzwonić po pogotowie. No i czy się nie mylę... Tymek był przytomny, ale nie rozumiał chyba ani jednego spośród moich słów, nie odpowiadał na pytania - po prostu nie reagował.
Na szczęście kilkadziesiąt metrów dalej stał kiosk. Otwarty. A w kiosku znalazły się landrynki. Kiedy doszedł do siebie, nie pamiętał nawet, co się stało. Dopiero wtedy przyznał, że od dziewięciu lat choruje na cukrzycę. Miał wtedy 23 lata. Teraz prawie 28 :) Z czasem, powoli "wydusiłam z Niego", skąd te nonsensowne opory. Kilka miesięcy wcześniej rzuciła Go dziewczyna - pierwsza miłość... Dowiedziała się, że jest chory... Miał też wyjątkowo kompetentnego diabetologa. Wyniósł od niego jedynie głębokie przekonanie, że "nic nie warto", bo diabetyk i tak nie dożyje do czterdziestki...
Daruję sobie opis tego, co przeszliśmy oboje przez pierwsze dwa lata. Nie kontrolował poziomów cukru, jadał, co chciał i kiedy chciał. Insuliny (Actrapid oraz Insulatard) tygodniami przetrzymywał w szafie, w nagrzanym pokoju, krępując się schować je do "publicznej" lodówki. Nie chodził do diabetologa, okulisty. Pomagały tylko awantury, płacz, moje napady histerii. A i to na krótko. W końcu zmusiłam go do wizyty u jednego z diabetologów w Krakowie.
I powoli stał się cud. Przemiła, wspaniała lekarka zmieniła Mu insuliny (na Novorapid i Insulatard, a następnie - Lantus), zmniejszyła dawki i - co najważniejsze - przekonała, że jednak warto żyć. Przekonała, że cukrzyca nie musi oznaczać cierpienia, utraty wzroku i wszystkich tych straszliwych powikłań. Tymek leczy się, regularnie kontroluje poziom cukru we krwi, przestrzega wizyt u lekarzy. Kilka tygodni temu udało mi się zmusić Go nawet do WIZYTY U DENTYSTY!!! Wierzcie mi, funkcjonuje, zachowuje się, jakby ktoś podarował Mu kredyt na życie... Ostatnio próbujemy się nawet odchudzić, ale jak zmusić wyższego o półtorej głowy faceta do zastąpienia golonki szpinakiem?
Ufff... Kocham Go. Zaręczyliśmy się dwa lata temu - ze ślubem czekamy - chciałabym najpierw ukończyć studia. Nigdy nie żałowałam swojej decyzji. Nie wyobrażam sobie życia z innym człowiekiem. Nie wyobrażam sobie również Tymka bez Jego choroby ani braku mojego udziału, mojej pomocy w Jego codziennym życiu. Choć nieraz przerażała mnie świadomość, że bez dostępu do insuliny On po prostu umrze. Gdybym mogła, bez zastanowienia wzięłabym Jego chorobę na siebie... A ostatnie HbA1c wyniosło...6,1! :) I życie jest piękne. Wyszło trochę melodramatycznie... Sorry. Mazgaj jestem, łatwo się wzruszam...
Pozdrawiam wszystkich Diabetyków! :)
Agnieszka