Kiedy cukrzyca pojawiła się w moim życiu, byłam studentką piątego roku. Trochę beztroską, zawsze uśmiechniętą. Zawsze wszystko było tak dobrze... Mam cudownych rodziców, wspaniałego chłopaka, najlepsze wyniki na studiach, fajnych znajomych. W perspektywie wymarzone życie...
Była połowa kwietnia, kiedy poszłam do lekarza. Dostałam silny antybiotyk, gdyż stwierdzono poważne zapalenie gardła. Zostawiłam Kraków i na tydzień postanowiłam wyjechać do domu. W końcu tam najlepiej się choruje :).
Każdy kolejny dzień był gorszy. Źle się czułam, w jamie ustnej miałam strasznie sucho. Pragnienie ogromne. A mama okropnie się martwiła, bo z dnia na dzień byłam chudsza. Kiedyś ciągle się odchudzałam, a teraz jadłam za dwoje i potwornie chudłam. Przerażało mnie to, ale każdy objaw potrafiłam sobie wytłumaczyć - zmęczenie, stres, przesilenie wiosenne...
Pewnego dnia mama siłą zaprowadziła mnie do lekarza (niestety należę do tych, którzy nie odwiedzają tego miejsca o własnych siłach). Usłyszałam diagnozę: białaczka. Siedziałam tam jak nieprzytomna. Mało do mnie docierało, bo wszystko działo się tak szybko. Myślałam, że nie o mnie jest mowa, że oglądam to z boku. Niestety... Po chwili ta sama lekarka zleciła zbadanie cukru. 432. Ten wynik będę pamiętać zawsze. Nie wiedziałam co to cukrzyca. Nie wiedziałam jaka jest norma. Dopiero potem... Pamiętam, że bardzo chciało mi się płakać. Zawsze tak reaguję. Ale nie było ani jednej łzy. Musiałam być silna za mamę, którą bardzo to przygniotło, choć próbowała tego po sobie nie pokazywać. Za pół godziny byłam już w szpitalu. Dostałam kilka książek i broszur i kazano mi się uczyć. Co chwilę przychodziła pielęgniarka, żeby mnie kłuć. To było jak kiepski film. Kroplówki, zastrzyki, badania. I to mleko wieczorem. Nienawidzę... Teraz musiałam polubić...
I najtrudniejszy moment - powiedzieć mojemu Markowi o chorobie. Nie wiedziałam jak. Nie chcę tego pamiętać. Mieliśmy się we wrześniu pobrać, a teraz wszystko wydawało mi się już niemożliwe. Przecież ja się do niczego nie nadaję, nie będę mogła mieć dziecka... Te myśli mnie strasznie męczyły. W końcu zadzwoniłam i wydusiłam jednym tchem: "Marek jestem w szpitalu. Mam cukrzycę". W słuchawce zaległa cisza... Łzy płynęły mi ciurkiem po twarzy. Pierwszy raz sobie na to pozwoliłam. Bałam się. Gdybym została sama, nie dałabym sobie rady. To nie miałoby już sensu, bo On był dla mnie wszystkim i każde marzenie wiązało się z Nim. Po chwili usłyszałam: "Aniu kocham cię. Wszystko będzie dobrze." Nigdy mu nie zapomnę tych słów. Tym bardziej, że wiem jak mu było trudno. Przeszedł wspaniale tę próbę. Za miesiąc bierzemy ślub...
Przez te 4 miesiące, które minęły od wykrycia choroby cały czas się uczę. Było lepiej i gorzej. Przez miesiąc bardzo słabo widziałam. To reakcja na insulinę. Było trudno. Nie raz, nie dwa płakałam z tego powodu, ale mam dla kogo żyć. Zdążyłam obronić pracę magisterską, udało mi się znaleźć pracę, wyprowadziłam się z Krakowa. To wszystko było jednak możliwe mimo choroby. Nie lubię słowa cukrzyca i nie używam go. Byłam silna - taką udawałam przed całym światem. Oprócz Marka nikt nigdy nie widział jak płaczę. Dzięki temu było łatwiej moim rodzicom i siostrze. Nie mogliby patrzeć na moją rozpacz. Nie mogłam im tego zrobić...
Początkowo bardzo często miałam hipoglikemie. Traciłam cierpliwość, ale jestem cholernie uparta. Nie dam się. Już jest mi łatwiej. I pogodziłam się z myślą, że na własnym weselu będę musiała się kłuć. Mówię sobie codziennie, że są gorsze choroby. Ale nie oszukujmy się - ludzie z cukrzycą nie mają łatwo. Gdziekolwiek pójdę, muszę mieć wszystko przy sobie, muszę patrzeć na zegarek czy to już czas, muszę odmawiać sobie tylu rzeczy... To takie życie z zegarkiem w ręce. Ale to teraz moje życie, więc muszę je akceptować takim, jakie jest. Mam nadzieję, że wszystkie moje marzenia się spełnią. Mam nadzieję, że kiedyś zostanę mamą. Docenię ten dar chyba bardziej od wszystkich. Dziękuję Bogu, że choroba nie pojawiła się wcześniej. Miałam normalne studia, normalne życie. Teraz mam inne, mam nadzieję, że nie gorsze. Na pewno trudniejsze. Ale nie docenia się podobno tego, co łatwo przychodzi...
PS. Trzymajcie się wszyscy słodcy :)
Mój numer Gadu: 2327010. Pozdrawiam
Ania