Nie ma medycznych przeciwwskazań lub przeszkód prawnych, by nauczyciel w przedszkolu albo szkole zmierzył choremu dziecku poziom cukru we krwi za pomocą glukometru czy podał mu insulinę - twierdzi Ministerstwo Zdrowia.
To zaskakujący zwrot w sprawie 4,5-letniego Kuby z Gdańska, którego rodzice walczą, by ich chorujący na cukrzycę synek mógł uczęszczać do przedszkola wraz z innymi, zdrowymi dziećmi. Tak więc to, czy mały cukrzyk będzie miał szansę rozwijać się w gronie rówieśników, czy będzie skazany na samotne dzieciństwo w czterech ścianach domu, zależy od dobrej woli personelu przedszkoli. Na takie właśnie życzliwe przedszkolanki i panią dyrektor trafili rodzice 4,5- letniego Adasia z Trąbek Wielkich.
- Adaś nadal chodzi do przedszkola, do którego uczęszczał przed chorobą - mówi jego mama Kasia.
Co prawda rodzice chodzą tam wraz z nim, "na zmiany", sami sprawdzają dziecku cukier i podają insulinę, ale na szczęście pozwala im na to rodzaj wykonywanej pracy. Adaś uwielbia przedszkole, kolegów i świetnie się w nim czuje. Rodzice cieszą się więc radością syna, choć nie ukrywają, że taki tryb życia i pracy jest niezmiernie uciążliwy.
Tymczasem kolejne przedszkola odprawiają z kwitkiem Kubę z Gdańska, którego historię opisaliśmy przed tygodniem. - Mamy nadzieję, że stanowisko Ministerstwa Zdrowia to zmieni - mówi Katarzyna Boniewicz-Szmyt, mama małego Jakuba.
- Nie trzeba posiadać wykształcenia medycznego, by wykonywać u dziecka z cukrzycą takie zabiegi, jak kontrola poziomu cukru we krwi i podanie insuliny w zastrzyku czy za pomocą pompy - twierdzi Krzysztof Olszak, dyrektor Departamentu Zdrowia Publicznego MZ. - Wskazane czynności wykonać może każda osoba - samo dziecko, rodzic czy nauczyciel, pod warunkiem, że przejdzie specjalistyczne szkolenie. Wystarczy, że pracownik przedszkola zobowiąże się w formie umowy cywilnoprawnej, że będzie wykonywał te czynności na rzecz chorego dziecka. I wcale nie musi to być pielęgniarka.
Chory na cukrzycę Adaś z Trąbek Wielkich
chodzi do przedszkola z mamą lub tatą
To z niewiedzy, a nie złej woli
Z Hanną Zych-Cisoń, wiceprezesem Zarządu Głównego Polskiego Stowarzyszenia Diabetyków, rozmawia Jolanta Gromadzka-Anzelewicz
Zaskoczyło panią Ministerstwo Zdrowia?
Od wielu lat my, czyli stowarzyszenie, rodzice i lekarze, byliśmy przekonani, że to jedyna możliwa wykładnia prawna.
Dlaczego?
Bo przy podawaniu insuliny nie ma żadnego zagrożenia, że nauczyciel zrobi dziecku jakąś krzywdę czy jego, nawet nieprawidłowe, działanie przyniesie mu szkodę.
Nawet jak przyciśnie w pompie insulinowej nie ten guziczek?
Nie ma szans się pomylić, pełno tam zabezpieczeń i alarmów. Przecież pompy obsługują nawet dzieci, tylko nieco starsze od Kuby czy Adasia. Po to została stworzona pompa, by dziecko mogło swobodnie chodzić do przedszkola i szkoły. Cukrzyca jest kosztowną chorobą, mało którzy rodzice mogą sobie pozwolić, by jedno z nich siedziało w domu. Ponadto wiele matek samotnie wychowuje swoje chore dzieci. Muszą oddać dziecko do przedszkola, bo nie mogłyby pracować.
Warto podkreślić, że nauczycielka aplikując dziecku insulinę nie podejmuje żadnych decyzji terapeutycznych. Wykonuje tylko czynność, którą zlecił lekarz. Co innego, gdyby podała mu tabletkę od bólu głowy. To byłaby decyzja terapeutyczna.
Czy problem narasta, bo coraz więcej dzieci zapada na cukrzycę?
To jeden z powodów. Drugim - paradoksalnie - jest postęp medycyny. Dawniej dziecko z cukrzycą dostawało zastrzyk z insuliny raz dziennie, szło do przedszkola czy szkoły, ale nie mogło ćwiczyć na WF czy jeździć na wycieczki. Nikt nie zauważał, że ma cukrzycę. Nowoczesne leczenie pozwala dziecku żyć normalnie - jeść, kiedy jest głodne, ćwiczyć, gdy zdrowe dzieci ćwiczą. Nie uważam jednak, że przedszkolanki nie chcą podawać insuliny, bo mają złą wolę. To efekt lęku przed wykonaniem pewnych czynności, który teraz panuje w różnych placówkach i odpowiedzialności, która za to grozi. Można to pokonać tylko za pomocą edukacji.
Foto: Polska - The Times