Do szpitala odwieźli mnie moi rodzice. Oni też chyba nie byli świadomi tego, że to choroba na całe życie, jako że nikt w najbliższej rodzinie (dziadkowie, wójtostwo) nie chorował na cukrzycę.
Zastrzyki dwa razy dziennie - insulina, pobieranie krwi do badań - kiedy to się skończy myślałam. Za oknem pięknie, a ja tu w szpitalu "gniję". I tęsknie do domu (bo było ok. 200 km do domu rodzinnego). Ale cóż potem było już trochę lepiej, bo mamusia mogła być u mnie codziennie, wychodziłyśmy razem na spacery. A potem jakieś szkolenia z Panią pielęgniarką i lekarzem. Chyba do końca do mnie nie dotarło, że to tak już zostanie. Ale ja ciągle wierzyłam... że może stanie się cud.
Ktoś kiedyś wspominał, że może w początkowym etapie trwania choroby nastąpi remisja i już będzie po wszystkim... Niestety rok minął i nic się nie zmieniło. A potem okres dojrzewania i znów nadzieja na tzw. przełom w chorobie, że może właśnie wtedy trzustka zacznie normalnie funkcjonować. Już nawet nie wiem, jak i kiedy udało mi się zaprzyjaźnić z chorobą. Ból i cierpienie i radość i smutek - to uczucia które towarzysza każdemu człowiekowi. Mój bagaż życia niósł ze sobą chwile ciężkie i trudne. Dlaczego to mnie spotkało? Dlaczego wciąż trzeba się zmuszać...? Tak mi się nie chce, wstawać i nie chce mi się kłaść spać, nie chce mi się chodzić do szkoły, nie mam ochoty milczeć ani mówić...
I ciągłe doniesienia prasowe, że może już niedługo uda się wynaleźć lekarstwo które odmieni życie diabetyków. I znalazło się: może nie cudowne lekarstwo ale ogromna pomoc medyczna i nie tylko w postaci: glukometrów, penów, pomp insulinowych i oczywiście dostęp do zasobów wiedzy i wymiana doświadczeń z ludźmi zmagającymi się z chorobą.
Pamiętam:
- domowe laboratorium: strzykawki i igły wielorazowego użytku i ich codzienna sterylizacja, oznaczanie zawartości cukru i acetonu w moczu metodą probówkową z zastosowaniem odczynników chemicznych (glukostiks i ketostiks).
- chwile zadowolenia jak rodzicom udało się zakupić strzykawki insulinówki jednorazowego użytku albo gdy bratnia dusza podarowała w prezencie kilka strzykawek
- pierwszy glukometr - (kosztował duże pieniądze) - to już było wielkie szczęście i ogromna pomoc w leczeniu cukrzycy.
- pierwszy pen - ... taki długopis z wkładem insulinowym.
A potem kolejne glukometry (chyba już nawet czwarty) - coraz lepsze, dokładniejsze i sprawniejsze w użyciu.
Z perspektywy lat mogę teraz powiedzieć, że to ogromny postęp jaki dokonał się w dziedzinie diabetologii. Dziękuję z całego serca tym wszystkim, którzy przyczynili się do tego aby tacy ludzie jak ja mogli żyć - wynalazcom insuliny, medykom, naukowcom, moim najbliższym.
Teraz już wiem, że cukrzyca nie ograniczyła moich możliwości intelektualnych osobistych i zawodowych. Zdobyłam wykształcenie początkowo technika analityki medycznej a potem diagnosty laboratoryjnego, co pozwoliło mi przez kilka lat pracować w Laboratorium Analitycznym.
Moje doświadczenie zawodowe, były również związane z pracą z dziećmi - byłam nauczycielem biologii w szkole przez okres 1 roku. Prowadząc czasami lekcje wychowania fizycznego, mogłam dzieciakom wspominać o ogromniej i bardzo ważnej funkcji wysiłku fizycznego w życiu każdego człowieka. Zarówno praca w szpitalu i szkole dała mi wiele zadowolenia, satysfakcji i pozwoliła zdobyć kolejne doświadczenia. Po ukończeniu studiów podyplomowym zmieniłam profesję i teraz pracuję w laboratorium chemicznym. Choroba nie przeszkodziła mi w realizacji planów zawodowych.
...a sport w moim życiu. W czasach szkolnych to lekcje wf, koszykówka na hali sportowej i dużo zabaw na dworze. Teraz pozostały mi codzienna bieganina w załatwianiu domowych sprawunków, jazda na rowerze i piesze wycieczki w dalekie nieznane...
Bo życie jest cudowne i piękne... A każdy człowiek może mieć chwile słabości nie zależnie od tego kim jest, co posiada...
Wszystkie moje trudy i wysiłki, zostały uwieńczone trzy lata temu moja miłością, moim życiem. Mój wielki a zarazem "malutki skarb" gdyż za kila dni kończy trzy latka - jest cudem mojego życia. Mój większy skarb -mąż jest oparciem, ostoją i miłością mojego życia.
I już teraz we troje możemy hasać latem po górach, jeździć na rowerach i wędrować w nieznane i bawić się w berka, chowanego... i to takie piękne, cudowne a do tego jeszcze zdrowe... domowy sport i miłość.
Czy moje życie byłoby takie cudowne gdybam dostała wszystko ułożone na pięknej złotej tacy - upieczoną bułkę podana na stole albo rozkwitłą miłość bez ryzyka, że może uschnie...
"Bagaż" naszego życia jest czasami pełen przykrych doświadczeń i wspomnień, małych cierpień. I cóż ja już wiem że cukrzyca to nieodłączny kufer, który muszę wlec ze sobą. Dobrze, że ciężka walizkę pomagają dźwigać mi moje najbliższe osoby: rodzice, mąż i mój synek.
I bardzo bym pragnęła aby moje dziecko nie musiało doświadczać tego trudu. Na pewno bałam się przyszłości, szczególnie tej rodzinnej i zawodowej. Dzisiaj po przeżyciu już prawie 34 lat jestem szczęśliwa... Cieszę się ze życiem... Ale również wiem, że przyjdą chwile trudne i ciężar życia będzie mnie przygniatał. Ale wierzę, że miłość do Boga i do ludzi pomoże mi podnieść się z upadku.
Edyta
(dane do wiadomości Redakcji)