Osiem lat temu, w pierwszej ciąży wciąż czułam się słaba, często bolała mnie głowa i o wiele częściej miałam ochotę na coś słodkiego. Dochodziło do tego, że jeśli w danym momencie czegoś szybko nie zjadałam to zaczynały mi drżeć ręce, robić się gorąco i zimno, coraz słabiej aż w końcu zaczynałam słyszeć jakbym była w tunelu. Po urodzeniu małej sytuacja ta powtarzała się na tyle często, że zawsze nosiłam przy sobie coś słodkiego a każde początki stanu "odlatywania" (tak "to" nazywałam) miałam opanowane do perfekcji, by poza drżeniem rąk dalej sytuacja się nie posunęła.
Półtora roku temu na imprezie u znajomych wciąż myślałam tylko o tym by zjeść coś słodkiego, ale tak jakoś odwlekałam ten moment, że po powrocie do domu ostatkiem sił wyczołgałam się z łazienki, bynajmniej nie z powodu alkoholu, ale ze względu na tak niski poziom cukru, że oprócz dreszczy, zdrętwiały mi ręce, nogi i twarz do tego stopnia, że wykręciłam numer pogotowia a potem nie mogłam już ani utrzymać telefonu ani nic powiedzieć a moje powieki stawały się coraz cięższe a odgłosy coraz bardziej przytłumione.
Ocknęłam się w karetce, gdzie lekarz próbował się czegoś ode mnie dowiedzieć i jakoś sam wpadł na to, że mam "mało" cukru, więc zaraz wbili mi weflon i dali dwa zastrzyki a potem kroplówkę. W szpitalu doszłam do siebie po czterech godzinach. Wyniki wskazywały na krytycznie niski poziom cukru, potasu i magnezu, więc dopiero po kilku kolejnych kroplówkach wypuszczono mnie do domu wręczając skierowanie do poradni diabetologicznej.
Tam spędziłam trzy miesiące na badaniach cukru przed jedzeniem i po, na zmianach diety, na uczeniu się co wolno mi jeść, ile, kiedy i co z czym łączyć a czego nie. Diagnoza jaka zapadła to hipoglikemia poposiłkowa.
Dzisiaj z perspektywy czasu jestem wdzięczna losowi, że tak się stało i teraz jestem świadoma co mi jest i jak z tym żyć. Lekarz ogólny pewnie do dzisiaj wmawiałby mi, że nic mi nie dolega a ja zamiast zasłabnąć w domu mogłabym zasłabnąć za kierownicą samochodu czy przechodząc przez ulicę...
Moje życie zmieniło się o 180 stopni. Słodycze są na bardzo bardzo dalekim planie, bo do dzisiaj nie umiem z nich kompletnie zrezygnować. Za to nie wyobrażam już sobie posiłków bez ciemnego pieczywa, warzyw i owoców. Rano zamiast sięgać po batonik albo wypijać szklankę coli piję wodę i przegryzam marchewkę. Wciąż jestem osobą bardzo zabieganą, ruchliwą, żywiołową. Wciąż jeżdżę na rowerze, bardzo dużo spaceruję, biegam z córeczką i właściwie nie widać, że jestem hipoglikemiczką, no może tylko wtedy, gdy na ławce w parku inne mamy popijają sok i wcinają batona a ja piję wodę albo zwykły jogurt.
Oczywiście przez te półtora roku nie było tak idealnie i kolorowo. Zdarzały się dni i jeszcze mogą się zdarzyć, kiedy odruchowo coś zjadłam albo wypiłam... kiedy świadomie coś zjadłam, bo skoro inni mogą to dlaczego ja nie? Zdarzały się też wielkie chęci na coś słodkiego i to charakterystyczne dla mnie drżenie rąk, kiedy myślałam o tym co przychodziło mi do głowy, gdy leżałam tam na podłodze i nie mogłam się ani ruszyć ani nic powiedzieć i to dodawało mi sił... dawało takiego wielkiego kopniaka i "mówiło" skoro inni mogą bez tego żyć to możesz i ty!
Cały czas jestem pod opieką poradni, wciąż mam różne wątpliwości odnośnie mojego menu, różnych potraw i dań gotowych. Robię badania i kontrolnie jeżdżę na badania cukru po posiłkach a kiedy mam "tę" chwilę to zaraz biegnę do cioci na drugi koniec osiedla zbadać sobie cukier i albo się uspokoić albo sięgnąć po coś "zielonego"...
...mam nadzieję, że teraz i ja będę miała swój glukometr i moje życie i dni staną się jeszcze bardziej kolorowe i mniej słodkie :).
Justyna
(dane do wiadomości Redakcji)