Kiedy zachorowałam, wszystko wywróciło się do góry nogami. Myślałam, że już nigdy nie będę mogła normalnie żyć, zastrzyki, ciągłe mierzenie cukru itp... itd... Nie chciało się po prostu nic, każde wyjście z domu wymagało wiele wysiłku, a jakimkolwiek czynnym wypoczynku nie było mowy.
Sport? Na zawsze się z tym pożegnałam, chociaż wcześniej tak bardzo uwielbiałam grać w kosza, w siatkówkę, czy po prostu pojeździć na rowerze. Po prostu zamknęłam się w sobie i tyle! Był taki czas, że nigdzie nie wychodziłam z domu, głupi spacer był tak prawdopodobny jak to, że kosmici zaatakują ziemię. Teraz z perspektywy czasu się z tego śmieje, a raczej z mojej własnej głupoty!!!
Minęło jednak sporo czasu zanim to zrozumiałam. Właściwe to jest jedna osoba, która mi w tym pomogła. Moja kiedyś znajoma - teraz przyjaciółka. Nauczyła mnie jak się nie poddawać w życiu i wychodzić naprzeciw problemom. Poznałyśmy się w pracy, ona jest też chora, niestety ma epilepsje. Ciągłe ataki, niewiadomo dlaczego, w najprzeróżniejszych sytuacjach, z początku obserwowałam to wszystko z boku, ale zdarzyło się tak, że miałam jej pomóc właśnie ja, nie było nikogo obok. Pierwsza myśl jak ja mogę pomóc komuś, skoro ja sama jestem chora, ale byłam zdana tylko na siebie. Przeszła dobrze atak, wszystko pomyślnie się skończyło. Zaczęłyśmy rozmawiać i tak to się zaczęło. To właśnie Beatka wyciągnęła mnie z domu, nauczyła się na nowo uśmiechać. Bo mimo swojej choroby nie poddała się, była zawsze taka pełna energii, po prostu zarażała optymizmem, chociaż tak wiele musiała się w życiu nacierpieć. To właśnie ona zaczęła wyciągać mnie z domu, najpierw spacery, a potem... potem stopniowo wracałam między ludzi... Teraz gra w kosza czy basen nie jest już dla mnie problemem. Dziękuję Ci Beatko!!
Teraz mogę tylko powiedzieć wszystkim: NIE PODDAWAJCIE SIĘ, nie warto rezygnować ze swoich ulubionych czynności, choroba nie wybiera, chory nie znaczy gorszy, a jeśli ktoś mówi Wam inaczej to nie jest wart żeby sobie nim zawracać głowę. Jestem teraz naprawdę szczęśliwa. Odnalazłam siebie i sens swojego życia. Mówię Wam wszystko się ułoży trzeba tylko przetrwać, najgorzej jest na początku, nie można jednak odrzucać ręki, którą ktoś do Was wyciąga.
Ja od początku byłam leczona insuliną, ale nagle (po 5 latach) okazało się, że mam jednak II typ, a co za tym idzie śmiało mogę być na tabletkach :). Szczerze mówiąc jestem z tego powodu bardzo zadowolona, bo nie dość, że nie muszę się kłuć, to jeszcze moje cukry osiągają znacznie niższe wartości niż przy insulinie.
Pozdrawiam wszystkich słodziutkich :).
Małgośka
(dane do wiadomości Redakcji)