Od razu, na samym początku pragnę zaznaczyć, że nie jestem cukrzykiem. Jednak sporo wiem o tej chorobie - na cukrzycę choruje moja babcia i moja najlepsza przyjaciółka. To właśnie o tej ostatniej chciałam napisać.
Jest to najpogodniejsza, najweselsza i najmądrzejsza osoba jaka znam. O jej cukrzycy dowiedziałam się stosunkowo szybko, ale nigdy nie traktowałam tego jako problem... może dlatego, że ona tego tak nie traktuje. Dla niej choroba jest najnaturalniejszą rzeczą na świecie... i to się udziela osobom, które ją otaczają. Marta stara się pokonywać własne ograniczenia.
W zeszłe wakacje poszłyśmy razem na pielgrzymkę pieszą do Częstochowy. Głupio mi się przyznać, ale zdarzało mi się klnąc, na czym świat stoi... a ona nic! Praktycznie w ogóle nie narzekała, pomagała wszystkim... nawet, kiedy zaczęłyśmy podejrzewać, że zepsuły się jej zapasy insuliny, podeszła do tego ze stoickim spokojem... ja zaczęłam panikować, a ona nic. Już dużo wcześniej przeszkoliła mnie, w jaki sposób miałabym wstrzyknąć jej insulinę w razie jakiś problemów.
Dzięki Marcie, jestem już niejako "nauczona cukrzycy" gdy jedziemy gdzieś razem, zawsze staram się mieć przy sobie coś słodkiego, w razie hipoglikemii.
To właśnie cukrzyca Marty pomogła mi w odkryciu, i rozpoczęciu realizacji marzenia, które już wcześniej we mnie kiełkowało: postanowiłam zostać lekarzem. Nie wykluczone, że diabetologiem. W medycynie odkryłam swoją pasje. Mimo, że jestem dopiero w liceum, na temat chorób różnorakiego rodzaju wiem więcej, niż moja nauczycielka biologii.
Wiem, że już nie zmienię zdania. I chciałabym powiedzieć wszystkim, którzy to opowiadanie przeczytają, że postaram się, abyście kiedyś o mnie usłyszeli. Będę pracować nad tym, by wynaleźć lek, którego nie będzie trzeba wstrzykiwać codziennie.
Trzymajcie za mnie mocno kciuki!!!!
Brunetka