Jak zacząć? Może tak jak większość... Mam 18 lat, a od 5 lat jestem chora. Jak każdy chyba, nie mogłam pojąć dlaczego to właśnie mnie spotkało! Tylko, że ja wciąż tego nie rozumiem i nie mogę się z tym pogodzić. Na początku wszystko było "ok", tzn. radziłam sobie z TYM wszystkim. Złościłam się, pewnie, ale byłam zdeterminowana by o siebie dbać. W sumie, to nie wiem czy robiłam to dla samej siebie, czy po prostu po to, by innym udowodnić, że potrafię.
I nagle, naprawdę nagle, coś we mnie pękło. Nie mam siły by walczyć z chorobą, chce traktować siebie, jak zdrowego człowieka. Przekonuję samą siebie, że nic mi nie będzie, że przecież dobrze się czuję. A nawet gdy jakieś objawy stają się niepokojące to zbywam je. Najgorsze, że w oczach innych jestem mądrą, rozsądną dziewczyna, bo gdy rozmawiam z innymi o chorobie i moim stosunku do niej jestem zupełnie inną osobą. Chodzi chyba o to, że chciałabym być taką chorą jaką opisuję. Ale nie wychodzi. Nie potrafię z nikim, absolutnie z nikim, szczerze porozmawiać o chorobie. W rozmowie nagle zatracam to wszystko co mnie męczy, nagle bagatelizuje swoje uczucia i mówię, że cukrzyca to choroba jak każda inna, że są gorsze, że przecież można z nią żyć. Ale w rzeczywistości, tak nie uważam. Czasami myślę, że może lepiej żyć krótko ale intensywnie, niż wciąż uważając na każdy kolejny krok?
W dzień jest ok, nie ma czasu myśleć o tym wszystkim, ale w nocy... Leżąc w łóżku, czasami ogarnia mnie taki strach, że nie jestem w stanie się poruszyć. Jestem przerażona swoim brakiem motywacji, silnej woli, asertywności. Jednak najbardziej boję się reakcji innych, na moje zaniedbanie: rodziców, lekarzy, rodziny... Chciałabym być przykładnym cukrzykiem. Zazdroszczę, naprawdę zazdroszczę, gdy obserwuje chorych pełnych chęci życia i woli walki z chorobą. Skąd oni biorą siły? Wiem, że świetnym rozwiązaniem jest odnalezienie jakiegoś hobby, które pochłaniałoby czas, zaprzątałoby myśli: sport, wolontariat itp. Ale ja i tak ledwo wyrabiam z nauką i codziennymi obowiązkami, wciąż brakuje mi czasu. Chociaż to może tylko wymówka? Nie wiem...
Najbardziej szkoda jest mi moich rodziców. Przykro mi, gdy patrzę jak bardzo się martwią, jak starają się żebym miała wszystko, jak najlepsze warunki do leczenia, a ja tego nie potrafię docenić!! Wiadomo, są chwile, gdy mam do nich pretensje, żal... tylko w sumie, o co? O to, że chcą dla mnie dobrze, że dbają o mnie? Wiem, że mają do mnie zaufanie, ale jak tak dalej będę postępować to stracę je.
Hemoglobina straszna, mój ciągły strach i obawa, niedowartościowanie (głupia jestem i tyle, że nie potrafię wykrzesać z siebie odrobiny silnej woli!!!)... to wszystko zaczyna mnie przerastać, a ja zamiast stopniowo eliminować te problemy, pozwalam im się spiętrzać. Bez sensu. Muszę być naprawdę beznadziejna skoro nie potrafię zadbać o samą siebie. Przecież to chyba nie jest takie trudne? Wiem, że niełatwe, ale przecież nie niewykonalne! Wystarczy odrobina ambicji, samokontroli. Nie wiem, nie stać mnie na to?
Ok, zróbmy tak - obiecuje, że biorę się za siebie. Wszystko zmieniam, wszystkie dotychczasowe przyzwyczajenia! Gdzieś za 2 miesiące postaram się napisać jak mi idzie. Wierzę, że obietnica tutaj, zmotywuje mnie, że Wy mnie zmotywujecie... do następnego razu! Dbajcie o siebie !!!
P.S. Mamo, Tato - przepraszam, że Was zawiodłam. LOVE
Novia